Największy basista rockowy wszech czasów? Całkiem możliwe – ale nie wierzcie nam na słowo. Zapytajcie Lemmy’ego, zapytajcie Geddy’ego Lee, zapytajcie czytelników tej i wielu innych stron internetowych i magazynów, a już na pewno zapytajcie Chrisa Charleswortha, kronikarza The Who i przyjaciela zmarłego geniusza, który pisze ten hołd z okazji 50. rocznicy Tommy’ego.

„Najwyższy czas”. Johnowi Entwistle’owi można było wybaczyć takie myśli, gdy w 2000 roku magazyn Musician nazwał go swoim 'Basistą Tysiąclecia’. Szkoda więc, że The Ox nie było 11 lat później, kiedy czytelnicy Rolling Stone w przeważającej większości uznali go za największego basistę wszech czasów.

Dzisiaj, oczywiście, powszechnie uznaje się, że John, który zmarł w 2002 roku, był najlepszym basistą rockowym, jaki kiedykolwiek podłączył się i roztrzaskał bębenki, ale to było jego nieszczęście, że w czasie, kiedy The Who występowali regularnie, od 1964 do 1983 roku, jego umiejętności były w dużej mierze pomijane.

Nieustępliwy, skrzeczący bas Johna działa jak fundament, na którym jego trzej koledzy mogą rozerwać na strzępy kolejną scenę

Złota era dla The Who zbiegła się z wydaniem ich rock-opery Tommy, 50 lat temu w tym miesiącu. Choć grupa już wcześniej wyróżniała się na scenie koncertowej zarówno w Wielkiej Brytanii, jak i w Stanach Zjednoczonych, był to przełomowy moment pod względem sprzedaży płyt. Pod wieloma względami był to popis Johna, który nie tylko grał na basie, ale także udzielał się wokalnie, w tym jako prowadzący w dwóch „paskudnych” piosenkach, które Pete Townshend kazał mu napisać do swojej opery rockowej, a także grał na waltorni, trąbce i flugelhornie.

John szybko zaznaczył swoją obecność. W Uwerturze do Tommy’ego jego waltornia – pierwszy solowy instrument, który można usłyszeć – przyjmuje melodyczną rolę w miejsce nieobecnego wokalu, podczas gdy w nierozróżnialnych instrumentalach Sparks i 'Underture’ jego powtarzana, schodząca figura basowa określa strukturę, sztywny sztab, wokół którego Townshend i Keith Moon mogą improwizować.

Na scenie Sparks stałby się pièce de résistance zespołowej gry Who, z trzema instrumentalistami zespołu sięgającymi wyżej i wyżej w kierunku kulminacji akordów blokowych, które charakteryzowały ich styl: dzwoniące otwarte nuty, oktawowe spadki i fala za falą eskalujących, napędzanych basem crescendos.

W Pinball Wizard, najbardziej znanym utworze z Tommy’ego, wściekle brzdąkające intro Townshenda jest przerywane gromkim bum potężnych uderzeń gitary, które John sławnie odtworzył na żywo uderzając w dolną strunę. Finał Tommy’ego, See Me Feel Me z turbodoładowaną kodą 'Listening To You’, jest napędzany przez porywające akordy durowe, podczas gdy nieustępliwy, twangy bas Johna działa jak fundament, na którym jego trzej koledzy mogli rozerwać na strzępy kolejną scenę.

John (po lewej) z The Who w 1969 roku (Image credit: Getty / Jack Robinson)

Często w cieniu

Wszystko to, w połączeniu z coraz bardziej szczerymi wyróżnieniami ze strony rówieśników, powinno było podnieść profil Johna jako basisty par excellence, ale w okresie po wydaniu Tommy’ego inni gracze – przede wszystkim Jack Bruce, Chris Squire i Greg Lake – otrzymali o wiele więcej głosów w kategorii „Najlepszy basista” w ankietach czytelników przeprowadzanych przez Melody Maker, ówczesny punkt odniesienia, według którego mierzono instrumentalną sprawność. Rzeczywiście, w ankiecie MM z 1973 roku John nie znalazł się nawet w pierwszej dziesiątce basistów.

Dlaczego tak się stało? Cóż, pomimo moich wysiłków jako nieoficjalny cheerleader MM’s Who, papier dał znacznie więcej relacji do Yes i Emerson, Lake & Palmer niż to zrobił do mojego ulubionego zespołu, a Jack Bruce’s stint z Cream dał mu przewagę, która nigdy nie odszedł. Co więcej, pomimo swoich solowych nagrań John miał najniższy z profili w The Who.

To, czego brakowało publiczności, to pokaz niezwykłej, ale niepozornej biegłości

Przyćmiony przez krnąbrny, ale przerażający intelekt Townshenda, obłędne wyczyny Moona i chropowaty wygląd Rogera Daltreya, John wcześnie zdał sobie sprawę z bezsensu konkurowania, robienia czegokolwiek innego niż po prostu stać i grać, mało subtelne podejście, które raczej nie przyniosłoby mu głosów czytelników magazynów. Myślę jednak, że było w tym coś więcej. John jest gitarzystą basowym, może nawet gitarzystą, który grał na basie, a nie basistą. To rozróżnienie – które sam wprowadził – jest ważne.

„Uważałem bas za bardzo nudny”, powiedział kiedyś. „Chciałem przekształcić go w instrument solowy, a jedynym sposobem na to było podkręcenie wysokich tonów.”

W innym wywiadzie posunął się nawet do stwierdzenia, że The Who nie mieli basisty. Tak więc publiczność nigdy tak naprawdę nie doceniała tego co grał John, ponieważ dźwięki, które wydobywały się z jego głośników wydawały się pochodzić z gitary Townshenda, lub nawet z wcześniej nagranego syntezatora o niskim rejestrze. W połączeniu z przyciągającym uwagę stylem gitarzysty – podskakiwaniem i kręceniem się w kółko – nie wspominając o wybrykach Daltreya i Moona, nikt nie zwracał uwagi na faceta po lewej w jaskrawych kurtkach, który po prostu stał i grał.

To, czego im brakowało, to pokaz niezwykłej, ale niepozornej biegłości, gracza, którego technika obejmowała nie tylko szarpanie strun kciukiem i każdym palcem prawej ręki, ale także stukanie w nie i okresowe przechodzenie na plektron, wyginanie, uderzanie i ściąganie nut. Stosował wibrujące tryle i niespodziewane dzwonkowate harmoniczne, glissanda, które przemierzały całą podstrunnicę, partie, które stanowiły echo lub wzmocnienie głównych riffów i linii wokalnych, a nawet akordy rozciągnięte na dwie lub więcej strun, które tworzyły wszechogarniającą falę rezonansu o niskiej częstotliwości. Co więcej, sprawiał, że wyglądało to na łatwe.

„John przykuwał uwagę po prostu dlatego, że stał tak nieruchomo, jego palce latały jak u stenografa, a nuty były jak karabin maszynowy”, napisał Townshend w Who I Am, swojej autobiografii z 2012 roku. „A przez to wszystko, jakby dla zakotwiczenia tego doświadczenia, John stał jak dąb w środku tornada”.

Home for tone

Po siedmioletniej przerwie Townshend zgodził się ponownie wyruszyć w trasę z The Who w 1989 roku, ale zastrzegł, że ponieważ głośny hałas uszkodził mu słuch, zrobi to tylko wtedy, gdy John znacznie zmniejszy swoją głośność na scenie, co było warunkiem wymagającym znacznego wzmocnienia personelu scenicznego The Who. Z Simonem Phillipsem teraz na perkusji, zostali oni powiększeni o kolejnych 12 muzyków, wszystko po to, aby zrekompensować Johnowi zmniejszenie głośności.

„Jedynym sposobem, w jaki mogliśmy dodać bogactwo harmoniczne”, powiedział Townshend, „było dodanie instrumentów dętych, drugiej gitary, gitary akustycznej, dwóch instrumentów klawiszowych, wokali wspierających i ludzi walących w gongi, ponieważ to właśnie replikował John.”

„Miał technikę, która była o lata świetlne przed wszystkimi innymi w tamtym czasie”, powiedział klawiszowiec Rick Wakeman, który studiował w Royal College of Music. „Nikt nie grał tak jak John”. „Najlepszy basista w rock 'n’ rollu”, dodał Lemmy. „No contest.”

Dom był pełen osobliwości: po części muzeum, po części sklep z instrumentami, po części studio i po części dom

W trzecim tygodniu grudnia 1972 roku odwiedziłem Johna w jego domu w zabudowie bliźniaczej na zachodnich londyńskich przedmieściach Ealing, rzekomo po to, by przeprowadzić z nim wywiad dla Melody Maker na temat jego drugiego solowego albumu Whistle Rhymes. W tym czasie zdążyłem już wejść w rolę nieoficjalnego 'korespondenta Who’ w MM i zaczarowałem sobie drogę za kulisy kilku koncertów, więc znałem go dość dobrze. Był przyjaznym, przyziemnym człowiekiem, dość łagodnie mówiącym i powściągliwym, kiedy nie występował, a komplementy przyjmował jak szczyptę soli, skrzywiony rozbawiony swoją reputacją ucznia makabry; „big bad black Johnny Twinkle”, jak Moon kiedyś krzyknął na scenie, na co Townshend dodał, „z latającymi palcami”.

John i jego żona Alison powitali mnie w swoim domu. Był to rodzaj domu, w którym można by się spodziewać, że średnio udany biznesmen będzie zajmował go ze swoją rodziną, wygodny, ale nie ostentacyjny, idealny dla postaci z piosenki Well Respected Man zespołu The Kinks. Niektórzy w obozie The Who sugerowali, że John powinien kandydować na burmistrza Ealing.

Dom był pełen osobliwości: „Częściowo muzeum, częściowo sklep z instrumentami, częściowo studio i częściowo dom”, napisałem w MM. On właśnie kupił lampę stołową z tymi swishy frond-jak macki, które świecą na końcach i nigdy nie widziałem jednego wcześniej. Teraz są trochę kiczowate, ale mnie to zafascynowało.

Jeszcze bardziej imponujący był pierwszy magnetowid jaki kiedykolwiek widziałem, urządzenie wielkości przeciętnej mikrofalówki z mnóstwem pokręteł i kasetami jak pudełka po cygarach. John zademonstrował mi go, a potem zabrał mnie na górę, żebym podziwiał jego kolekcję gitar i basów. Poza sklepem muzycznym, nigdy nie widziałem tak wielu gitar w jednym miejscu. Powiedział mi, że ma 32, co było niczym w porównaniu z liczbą, którą ostatecznie zgromadzi.

W 1975 roku, spłukani funduszami zgromadzonymi dzięki sukcesowi The Who w USA, John i Alison przeprowadzili się do niedorzecznie wielkiej rezydencji na południowych obrzeżach Stow-on-the- Wold w Gloucestershire, około 85 mil na zachód od Londynu. Do Quarwood prowadził kręty podjazd wśród drzew i krzewów, był to gotycki wiktoriański pałacyk myśliwski ukończony w 1859 roku, z 42 akrami ziemi, siedmioma domkami i 55 pokojami, którego wspornikowe schody prowadziły do galerii, gdzie złote i platynowe płyty były wyświetlane od podłogi do sufitu.

W wielu sypialniach mieściła się kolekcja instrumentów Johna, która z czasem rozrosła się do jednej z największych kolekcji gitar należących do jakiegokolwiek muzyka rockowego. Inna była poświęcona jego elektrycznemu zestawowi pociągów. Średniowieczne zbroje stały w korytarzu, gdzie dyndała na stryczku wypchana podobizna Quasimodo, wpatrująca się w szkielet, który spoczywał w fotelu.

John, w domu, ze swoimi rzutami ryb łownych (Image credit: Getty / Dave Hogan)

Fan’s man

Niepodobnie jak semi w Ealing, było to uosobienie odpustu gwiazdy rocka i chociaż wydawało mi się, jakby stale potrzebowało warstwy farby i odrobiny pracy budowlanej, pan domu był tak dumny ze swoich gadżetów jak każdy XVIII-wieczny Lord of the Manor. „Mój ojciec kochał ten dom i Stow” – mówi syn Johna, Christopher, który po śmierci ojca wystawił dom i większość jego zawartości na sprzedaż. „Wszyscy go tam znali, ale dawali mu dużo prywatności i nigdy nikt mu nie przeszkadzał.”

Około 90 gitar basowych Johna, wśród nich kilka instrumentów, na których grał na scenie z The Who, zostało sprzedanych w 2003 roku w Sotheby’s Auction Room w South Kensington, wraz z podobną liczbą gitar i wieloma instrumentami dętymi. Sprzedaż, która obejmowała również pamiątki po The Who, stroje sceniczne, antyki i odlewy ryb łownych, przyniosła około miliona funtów.

Fani głęboko docenili nie tylko ogromne umiejętności Johna jako muzyka, ale również wzruszającą wierność, jaką zawsze im okazywał

Obserwując młotek aukcjonera w dół obok mnie byli pogrążeni w smutku fani chętni do wylicytowania małego kawałka Johna Entwistle’a. W ostatniej dekadzie jego życia widzieli go występującego nie tylko z The Who, ale także z własnymi zespołami, a brak sławy, którego doświadczył na początku swojej kariery był już przeszłością.

Ci lojalni fani głęboko doceniali nie tylko ogromne umiejętności Johna jako muzyka, ale także wzruszającą wierność, którą zawsze im okazywał. W społeczności fanów The Who stało się dobrze znane, że po występach zarówno swoich, jak i The Who, John zostawał w tyle, aby nawiązać kontakty towarzyskie, chętnie odpowiadał na pytania dotyczące jego sprzętu, stylu gry i The Who oraz podpisywał autografy dla wszystkich i każdego z osobna.

Nie potrafię sobie wyobrazić żadnej innej gwiazdy rocka tej rangi, która byłaby bardziej łaskawa dla fanów, w końcu siły napędowej przemysłu muzycznego, niż John, ani fanów, którzy tak bardzo doceniali tę książęcą postawę. Ostatni raz rozmawiałem z Johnem za kulisami Wembley Arena po koncercie Who 15 listopada 2000 roku. Obszar gościnny był zatłoczony mężczyznami i kobietami dużo młodszymi ode mnie czy od grupy i nie było widać ani Townshenda, ani Daltreya, ale John, jak zawsze, był pośród tłumu. Szarowłosy i wyglądający na starszego niż jego 56 lat, był chyba lekko podchmielony, a kiedy mnie zobaczył, zaoferował ciepły uśmiech uznania. „Nie znam tu żadnej duszy oprócz ciebie” – powiedziałam do niego. „Ja też nie”, odpowiedział, śmiejąc się.

Dzięki cudowi nowoczesnej technologii jest teraz możliwe dla fanów, aby obejrzeć Johna grającego na dwóch piosenkach Who’s Next, Won’t Get Fooled Again i Baba O’Riley, i usłyszeć jego linie basu odizolowane od wokalu, gitary i perkusji. Te niezwykłe klipy, udostępnione po raz pierwszy na bonusowej płycie z reedycji filmu dokumentalnego The Who z 2004 roku The Kids Are Alright, można teraz znaleźć w Internecie i w chwili pisania tego tekstu zgromadziły prawie dwa miliony wyświetleń dla WGFA i grubo ponad milion dla Baba O’. Słynne solówki Johna w The Who’s Dreaming From The Waist i 5.15 można również obejrzeć, podobnie jak basistów, którzy demonstrują techniki Johna.

Wreszcie, pełna biografia Johna ma zostać opublikowana przez Constable w październiku. Napisana przez Paula Reesa, byłego redaktora Q i Kerrang!, The Ox: The Last of the Great Rock Stars: The Authorised Biography of John Entwistle jest usankcjonowana przez majątek Johna i zawiera wkład Alison i Christophera, jego kuzyna i przyrodniego brata, oraz drugiej żony Johna, Maxene, wraz z wieloma z obozu The Who, w tym menedżera Billa Curbishleya i dźwiękowca The Who Boba Priddena, który prowadził studio Johna w Quarwood.

Rees miał również pełny dostęp do archiwów Johna, w tym kilku rozdziałów niepublikowanej autobiografii, którą John ukończył. Najwyższy czas.

Chris Charlesworth jest współautorem, wraz z projektantem okładek Mike’iem McInnerneyem, książki Tommy At 50, wydanej przez Apollo, do której Pete Townshend napisał przedmowę.

Recent news

{{ articleName }}

.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.