.
WASHINGTON – Melissa McCarthy jest kosmicznym darem dla komedii XXI wieku w sposób, w jaki Jerry Lewis, Steve Martin czy Robin Williams byli dla naszych zabawnych kości dekady wcześniej.
Płakaliśmy łzy śmiechu w filmach od „Druhny” do „The Heat”, nie wspominając o jej przezabawnym spoof Seana „Spicy” Spicera na zmotoryzowanym podium prasowym w „Saturday Night Live.”
W ten weekend, ona pociąga Rodney Dangerfield i wraca do szkoły w nowej komedii „Life of the Party”, która czerpie swoje śmiechy bardziej z jej utalentowanej obsady niż z jej formalnego scenariusza, traktując nas do przyjemnego wieczoru randkowego, ale coś daleko od komediowego klasyka.
Historia podąża za Deanną (McCarthy), oddaną gospodynią domową, która podrzuca swoją córkę Maddie (Molly Gordon) do college’u. Zanim jeszcze opuszczą kampus, jej mąż (Matt Walsh) ogłasza, że chce rozwodu, powodując kryzys wieku średniego dla Deanny, która postanawia ukończyć studia. Jest tylko jeden haczyk: Jest w tej samej klasie absolwentów co jej córka.
Zacznijmy od pozytywów. McCarthy jest tak utalentowanym komikiem fizycznym, że film jest rozkoszą dla widza, który ogląda ją w pojedynkę. Błyszczy w małych aktorskich wyborach – kopiąc i otwierając drzwi samochodu męża po tym, jak ten prosi o rozwód – oraz w większych slapstickowych momentach, pocąc się obficie podczas prezentacji ustnej z chusteczkami przyklejonymi do twarzy, a następnie upadając jak Jimmy Stewart w „Pan Smith jedzie do Waszyngtonu” (1939).
Prawdopodobnie jeszcze bardziej imponująca jest współczująca natura jej występu. Widzieliśmy ją już wcześniej (np. w „St. Vincent”), ale jej wielokrotne schadzki z koledżowym przystojniakiem Jackiem (Luke Benward) są raczej urocze, a nie komiczne – a to duży komplement.
Jeśli chodzi o obsadę drugoplanową, Maya Rudolph kradnie show, raniąc swoje damskie części podczas gry w racquetball i kibicując swojej najlepszej przyjaciółce podczas restauracyjnego rendez-vous. Jak ona podnosi jej skarpetki i stopy-sandal na blacie, aby uwieść jej męża (Damon Jones), on dostarcza filmu najlepszą linię: „Ostatnim razem, gdy próbowałeś tego, zostaliśmy wyrzuceni z Six Flags.”
Najbardziej kreatywna scena pojawia się, gdy Rudolph dołącza do McCarthy na jej przesłuchaniu rozwodowym, siedząc naprzeciwko stołu z jej mężem (Matt Walsh, „Veep”) i jego kochanką nieruchomości (Julie Bowen, „Modern Family”). Ponieważ doradca rozwodowy nalega, aby patrzyli na nią przez cały czas, dwie walczące strony muszą rzucać obelgami w ludzi, na których nawet nie patrzą. To jest całkiem zabawne.
Rounding out obsady jest uroczy Chris Parnell („SNL”) jako profesor podejmowania archeologii kalambury; Debby Ryan i Yani Smone jako para stuck-up mean girls; Heidi Gardner jako McCarthy goth akademik współlokator; i Jessie Ennis, Adria Arjona i Gillian Jacobs jako siostry sorority Maddie, z których ostatni ponownie zapisał się po ośmiu latach w śpiączce.
Smutno zmarnowane są wielkie Jacki Weaver („Silver Linings Playbook”) i Stephen Root („Office Space”) jako McCarthy’ego rodziców ochronnych. Ich wprowadzenie scena zaczyna się zabawne, przeklinając schmuck, który jest rozwód ich córki. Ale jak Root wyciąga broń, można powiedzieć, że reżyser Ben Falcone zmierza do komediowego crescendo, jak „Mamy krwotok” intro w „There’s Something About Mary” (1998), tylko że już się nie śmiejemy, gdy scena się kończy.
Jak wiadomo, Falcone jest żonaty z McCarthy. A jednak, z jakiegoś powodu, filmy, które piszą razem – „Tammy” (2014) i „Szef” (2016) – nigdy nie są tak zabawne jak te, które ona robi z Paulem Feigiem – „Druhny” (2009), „The Heat” (2013) i „Szpieg” (2015). Być może jest coś, co można powiedzieć o obiektywnym zewnętrznym głosie mówiącym ci „Nie” zamiast „Robię.”
Cokolwiek jest powodem, dialog „Life of the Party” jest lepszy niż fabuła, która jest dość przewidywalna. Jest kilka momentów, w których będziesz szeptać do osoby obok ciebie: „On się z nią rozwiedzie”, „Ona zapisze się z córką”, „Ona spiknie się z tym chłopakiem z bractwa”. Jest jednak jeden soczysty twist, który rywalizuje z zabójczą niespodzianką w „Spider-Man: Homecoming” (2017), miły moment, który bardzo niewiele osób w teatrze zobaczy nadejście.
Takie niespodzianki nie zdarzają się wystarczająco często, ponieważ sytuacje pożyczają mocno od „Animal House” (1978), „Back to School” (1986), „Billy Madison” (1995) i „Old School” (2003). Twój mózg będzie chodził na autopilocie od jednego gimmicku do następnego. Tak, są nawet banalne brownies puli, tylko w tym przypadku jest to kora puli, gdzie kora jest większa niż komediowy bite.
Do czasu Christina Aguilera pokazuje się uratować dzień, dżin jest już z butelki. Jak ona śpiewa „Fighter”, będziesz chciał scenariusz był „trochę mocniej”. Nie martw się, nadal jest wystarczająco dużo momentów śmiechu-out-loud, aby „Life of the Party” zabawny wieczór randki na tydzień; po prostu nie bądź zaskoczony, jeśli twój związek trwa znacznie dłużej niż wspomnienia z tego flick.
.