W moich dwudziestych latach, spędziłem dużo czasu myśląc o byciu singlem. Moja matka jest piękna, dobrze podróżująca i mądra, i miała fascynującą pracę w dziennikarstwie, sztuce i edukacji. Mojego ojca poznała dopiero w wieku 37 lat, co pozostawiło jej mnóstwo czasu na umawianie się z interesującymi, ale małomównymi mężczyznami, z którymi się nie wiązała, zamiast tego tworząc własną społeczność w londyńskiej rezydencji, gdzie mieszkała też większość jej przyjaciółek. Chodziły na spotkania feministek, robiły kariery i wydawało się, że mają cały czas na świecie.

Z wiekiem mama uznała, że może nie spotkać odpowiedniego mężczyzny, ale nie bardzo się tym przejmowała. Potem, gdy pojawił się mój ojciec, odbyli sześciomiesięczne zaloty i pobrali się. Dorastałam, wiedząc, że wstrzymywała się z małżeństwem i założeniem rodziny – nie dlatego, że ich nie chciała, ale dlatego, że jej życie było wypełnione związkami, które dawały jej o wiele więcej, niż może zapewnić jedna osoba.

Moja matka nie dałaby się do niczego zagonić tykaniu zegara biologicznego. Ale w przeciwieństwie do niej, w wieku dwudziestu lat czułam silną świadomość potrzeby znalezienia partnera. „Nie czekaj!” szeptała moja płodność. „To jest twój najlepszy czas!” krzyczała moja pozbawiona rysów skóra. Pomimo dowodów mojej matki na to, że jest inaczej, wydawało mi się mało prawdopodobne, by mężczyzna chciał mnie w wieku 37 lat. Rzeczywiście, pomysł zmierzenia się z własną przyszłością, tak jak ona, wydawał się ogromnym ryzykiem.

I tak rozpoczęłam poszukiwania. Umawiałam się na randki bez przerwy. Miałam katastrofalne romanse z mężczyznami, którzy nie byli dla mnie dostępni, dawałam szanse i przebaczenie ludziom, którzy ani o nie nie prosili, ani na nie nie zasługiwali. Żaden z nich nie miał być towarzyszem, którego czułam, że potrzebuję. Wtedy, w wieku 28 lat, spotkałam kogoś, kto mnie poderwał i popędził ku przyszłości. W ciągu trzech miesięcy zamieszkaliśmy razem i świętowaliśmy nasze zaręczyny. Byłam oszołomiona, że udało mi się to osiągnąć – nigdy nie zastanawiałam się nad tym, czym jest „to”. Nie zwracałam uwagi na to, czy to był związek, którego pragnęłam, czy też po prostu szukałam jakiegokolwiek związku.

Ślub przyszedł i odszedł. Tak jak i małżeństwo. W mniej niż rok byliśmy skończeni – spektakularnie zniszczyłem małżeństwo, zanim jeszcze przekroczyłem trzydziestkę. Ignorowałem problemy w naszym związku, trzymałem się kurczowo, a i tak wszystko poszło na marne. Czułam, że zawiodłam w jedynej rzeczy, do której dążyłam. Strach, że zostanę na jakiejś przysłowiowej zakurzonej półce, został tylko odłożony na później. W tygodniach po tym, jak mój mąż odszedł, wiele razy zastanawiałam się, jak mogę zebrać siły, by zacząć od nowa.

Kiedy Stevie Nicks została zapytana o bycie na swoim, udzieliła jednej z najlepszych odpowiedzi, jakie kiedykolwiek słyszałam. „Ludzie mówią: 'Ale jesteś sama’. Ale ja nie czuję się samotna. Czuję się bardzo nie-alone. Czuję się bardzo iskrzący i podekscytowany wszystkim.”

A jednak, to w jakiś sposób zaoferowało przycisk reset. Uwolniona od obowiązku znalezienia partnera (istnieje niewypowiedziana zasada, że po katastrofalnym małżeństwie masz rok przerwy w randkowaniu), zwróciłam się o poradę do terapeuty. Po raz pierwszy od wielu lat nie potrzebowałam już nikogo, kto stałby obok mnie i dodawał mi otuchy. Zdałem sobie sprawę, że podczas gdy moja matka spędziła młodość, pracując nad tym, by stać się osobą, która może zaoferować warstwy przypominające cebulę, które Carol Ann Duffy opisuje w swoim wspaniałym wierszu „Valentine”, ja spędziłem swoją, starając się nie przegapić małżeńskiego momentu.

Napisano miliony słów o cudach i pułapkach życia w pojedynkę, ale te świadectwa często pomijają ważne rozróżnienie – wyraźną różnicę między byciem singlem a byciem samotnym. Kiedy Stevie Nicks została zapytana o bycie samotną, udzieliła jednej z najlepszych odpowiedzi, jakie kiedykolwiek słyszałem. „Ludzie mówią: 'Ale jesteś sama’. Ale ja nie czuję się samotna. Czuję się bardzo nie-alone. Czuję się bardzo iskrzący i podekscytowany wszystkim.”

Bez presji społecznej, pod którą poprzednie pokolenia były pod parą, my, pojedynczy ludzie, nie musimy się już martwić o posiadanie dzieci poza małżeństwem lub uprawianie seksu bez pierścienia na naszym palcu. W 2017 roku coraz częściej otrzymujemy przestrzeń, aby nawiązać prawdziwych przyjaciół i wybrać ścieżkę bez konieczności kompromisu z partnerem. To może wydawać się zniechęcające, ale dla mnie radość z wyboru mojej własnej rutyny czuje się jak luksus, którym należy się delektować. Mogę pisać do późna w nocy. Mogę zarezerwować wakacje, na których będę leżeć tylko przy basenie. Mogę biegać przez cały ranek, jeśli tylko zechcę. I robię to.

Więcej ludzi pozostaje teraz singlami niż w jakimkolwiek momencie w historii, a jest nas prawie 2 miliony w przedziale wiekowym 30-34 (ja mam 33 lata). Część z tego można przypisać wzrostowi populacji i zmniejszeniu stygmatu otaczającego rozwód, ale dlaczego jeszcze ta liczba stale rośnie?

Może dlatego, że nie jesteśmy już postrzegani jako ubodzy krewni małżeństwa. W przeciwieństwie do mojej matki, kiedy była w moim wieku, mam jeszcze zostać nazwany spinster. Bycie samemu jest coraz częściej wyborem, a nie narzuconym nam losem. Portret pojedynczych ludzi w kulturze popularnej zmieniła się odzwierciedlać, że zbyt, przechodząc od głośno, zabawne desperacji Bridget Jones do bardziej zniuansowanych przedstawicieli, takich jak Phoebe Waller-Bridge postać w Fleabag.

Średni wiek dla ludzi do małżeństwa był na wzrost od lat siedemdziesiątych, zbyt, dziś wiszące wokół wieku 34 dla kobiet i 36 dla mężczyzn. Niezależnie od tego, czy zdecydujesz się na małżeństwo, czy nie, jasne jest, że jako osoba dorosła będziesz spędzać sporo czasu samotnie – nic więc dziwnego, że ludzie wyjeżdżają na wakacje w pojedynkę i rezerwują stolik dla jednej osoby w restauracji bez mrugnięcia okiem. Sama z przyjemnością siadam w kawiarni i nie odczuwam żadnego piętna. Nikt nie prosi mnie o przyprowadzenie randki na

wesele lub przyjęcie – jeśli jestem zaproszona, to nie dla mojej drugiej połówki.

Poprzednio zakorzenione wyobrażenia o rodzinie również otworzyły się na osoby samotne. Wstyd i osąd otaczający samotne rodzicielstwo zmniejszył się z biegiem lat, i choć nadal nie jesteśmy blisko równej płacy, wiele kobiet zarabia wystarczająco dużo, by się utrzymać, zmniejszając potrzebę partnera do zapewnienia stabilności finansowej. Nacisk, jaki moi rodzice kładli na moją przyszłą karierę, znacznie przeważył nad nadziejami, jakie mieli dla mnie na znalezienie odpowiedniego partnera. Powiedziano mi, że mam prowadzić interesujące życie i znaleźć sposób na bycie szczęśliwą, a to nigdy (no dobra, rzadko) nie wiązało się z przedstawianiem mnie odpowiednim zalotnikom. Mimo to, przez większość moich dwudziestych lat wahałam się, pracowałam jako dziennikarka, ale nigdy nie widziałam przed sobą konkretnej drogi. To nie przypadek, że kiedy mój mąż odszedł, nabrałam pewności siebie i zaczęłam domagać się kariery. Singielstwo pozwoliło mi skupić się na tym, czego chciałam.

Wyposażona w nowo nabytą pewność siebie, zaczęłam również rozwijać bardziej znaczące związki z przyjaciółmi. Być może wcześniej postrzegałem kolegów tylko jako tych, którzy okupowali ze mną poczekalnię, ale teraz szukałem ludzi, którzy naprawdę by mnie rozumieli, ludzi, którzy by trwali. Po wszystkich moich niepewnościach związanych z moim małżeństwem chciałem mieć przyjaciół, których mógłbym kochać właściwie i bez zastanowienia.

I znalazłem ich. Po wyjściu z małżeństwa zyskałam dwóch nowych, najlepszych przyjaciół – sąsiada, który spotykał się ze mną w pubie między naszymi domami i znosił pełne samozadowolenia płacze, oraz kobietę, której pochodzenie jest zupełnie odmienne od mojego, ale która powtarza moje myśli niemal w każdej sytuacji. W miarę jak nasze niepewne przyjaźnie cementowały się w pewność, włączaliśmy do nich innych – moją siostrę, przyjaciół z pracy, dziewczynę, którą znałem od urodzenia, ale z którą nigdy nie byłem blisko w dorosłym życiu. Były kolacje, wycieczki i dni spędzone w ludzkich kuchniach. Zimne spacery z moim psem, nieprzemyślane lekcje tańca. Moja najlepsza przyjaciółka zabrała mnie do Edynburga na idealny „romantyczny” weekend. Byłam samotna, ale jak mówi Stevie Nicks, nigdy nie byłam sama.

Życie w pojedynkę też nie jest wskaźnikiem samotności – o wiele bardziej izolujące może być bycie w złym związku.

Życie w pojedynkę też nie jest wskaźnikiem samotności – o wiele bardziej izolujące może być bycie w złym związku. Nigdy nie czułem się tak samotny, jak w niektórych momentach mojego małżeństwa, z kimś, kto powinien być najbliższą mi osobą, oddaloną o zaledwie kilka stóp. Moi rodzice, którzy mieszkali o rzut kamieniem ode mnie, przenieśli się z Londynu, a jedna z moich najbliższych przyjaciółek wprowadziła się do ich domu ze swoim chłopakiem. Wkrótce urodziło im się dziecko, a mnie można było znaleźć walącą w drzwi 10 minut po jego narodzinach w salonie, szlochającą na myśl o obietnicy nowego życia wśród nas. Dziecko ma teraz 16 miesięcy, a rodzina, która kiedyś składała się tylko z mojej matki, siostry i ojca, teraz składa się z siedmiu osób, kiedy moi rodzice wracają do Londynu. Mój ojciec dzieli się tostami z maluchem, moja matka opiekuje się nim, a siostra go rozśmiesza. Nasz stary dom rodzinny ożył.

Mimo, że mam szczęście, że jest mi to wszystko dane, jestem również w stanie spędzać czas na własną rękę, pracując nad tym, co sprawia, że jestem szczęśliwy. Rozwinąłem zainteresowanie bieganiem i gotowaniem najbardziej skomplikowanych przepisów, jakie tylko mogę znaleźć. Technologia oznacza, że można być fizycznie samemu, ale jednocześnie cały czas kontaktować się z innymi. Twitter, WhatsApp i FaceTime oznaczają, że towarzystwo lub porada są na wyciągnięcie ręki, jeśli ich potrzebujesz.

Byłoby pollyannaish twierdzić, że społeczność, która wyrosła wokół mnie może zapewnić wszystko. Zdarzają się zaskakująco chwiejne chwile o drugiej w nocy, kiedy myślę, jak miło byłoby dotknąć czyjejś skóry lub potrzymać ciepłą dłoń podczas snu. Urodziny, Boże Narodzenie, przerażający Sylwester – to wszystko są chwile, kiedy rozglądam się dookoła i doceniam, jak cudownie jest przeżywać to z kimś innym. Wciąż myślę o radości z tego, że inna osoba chce poznać moje kości. Ale chociaż chodzę na randki, wiem teraz, że zawsze spiesząc się, by stać się połową pary, nigdy nie zadałam sobie trudu, by w pełni zrozumieć siebie.

„Wszystkie kobiety stają się podobne do swoich matek. To jest ich tragedia” – napisał Oscar Wilde. Mam ciekawe i urozmaicone życie. Mam prawdziwą karierę. Mam ludzi, którzy są moimi ludźmi. Jestem niezależna. Nie żyję już według wymagań niewidzialnego zegara do odmierzania czasu. Więc może Wilde ma rację – może stałam się moją matką. Jeśli tak, to nie jest to ani tragedia, ani rom-com. To prawdziwe życie, które czasami było niewiarygodnie trudne do wyobrażenia. Moje nastoletnie ja byłoby całkowicie przerażone. A to, jak się okazuje, nie jest złe.

Subscribe to Vogue

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.