Uwaga redaktora, 8 stycznia 2021 r: Choć inauguracja prezydenta-elekta Josepha R. Bidena będzie wyglądała inaczej niż ceremonie z lat ubiegłych, Smithsonian ponownie publikuje ten archiwalny fragment dotyczący historii tradycyjnej pieśni inauguracyjnej.

From This Story

Pośród bębnów i hejnałów, „Hail to the Chief” zostanie odegrane dwa razy w słyszalnym następstwie podczas styczniowej inauguracji, raz dla ustępującego prezydenta Baracka Obamy, a następnie ponownie dla nadchodzącego prezydenta Donalda Trumpa.

Ale jest jeszcze jeden wódz w mieszance, gdy ta piosenka jest grana, a pokojowe przekazanie władzy jest najdalszą rzeczą od jego umysłu. Nazywa się Roderick Dhu, czyli Czarny Roderick, i jest krwawo myślącym średniowiecznym szkockim banitą, aczkolwiek fikcyjnym. Pochodzi z „Pani Jeziora” Sir Waltera Scotta, poematu narracyjnego z 1810 roku, a później przebojowej sztuki teatralnej, której akcja rozgrywa się na XVI-wiecznych wyżynach. W jednej z początkowych scen, dzierżący szczupaki Roderick, ubrani w tartan klanowicze serenadują mu z lubieżną „Pieśnią łodzi”, która jest źródłem naszego narodowego hołdu: „Hail do szefa, który w triumfie postępuje! / Honored and blessed be the ever-green Pine!”

Trudno przecenić wpływ „Pani Jeziora” na nasz podatny na wrażenia młody kraj. Debiut w Filadelfii w 1812 roku był teatralnym hitem, Hamiltonem swoich czasów, wystawianym dziesiątki razy w największych amerykańskich miastach, ze spektakularnymi kostiumami i wyszukaną scenografią. Partytura została opublikowana i podsyciła szał na muzykę salonową. Te piosenki po prostu unosiły się w powietrzu” – mówi Ann Rigney, autorka książki „The Afterlives of Walter Scott”. Bohaterem „Pani Jeziora” jest szlachcic James Douglas, ale amerykańska publiczność pokochała czarującego bandytę, który rządził dzięki prawu krwi i instynktowi, mówi Ian Duncan, profesor języka angielskiego na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley. Lokomotywy, kopalnie, a nawet niemowlęta zostały nazwane na cześć Rodericka Dhu.

Niewątpliwie wojna 1812 roku, rewanż Ameryki z Anglią, sprawiła, że polityka sztuki nabrała szczególnego oddźwięku. „Roderick Dhu jest szkockim wodzem, który nienawidzi Anglii”, wyjaśnia Joseph Rezek, badacz brytyjskiego i amerykańskiego romantyzmu na Uniwersytecie w Bostonie. Dowodząc swoimi ludźmi przeciwko królowi Szkocji Jakubowi V, który był w połowie Anglikiem, Roderick był zarówno łotrem, jak i władcą, nie tak jak niektórzy z pierwszych amerykańskich prezydentów.

Nawet jeśli Amerykanie celebrowali banitów i buntowników, oddawaliśmy się również sprzecznemu pragnieniu przepychu i okoliczności władzy. Być może właśnie dlatego w pierwszej kolejności potrzebowaliśmy pieśni narodowych. (To nie przypadek, że „The Star-Spangled Banner” jest również reliktem wojny 1812 roku). George Washington eksperymentował z osobistą pieśnią przewodnią „Hail, Columbia”, którą krytycy mogli uznać za zbyt pochwalną. („Let Washington’s great name / ring through the world with loud applause.”) Jefferson próbował „Jefferson and Liberty.” („Przed tyranami nigdy nie zginaj kolan / Lecz połącz się sercem, duszą i głosem, / Za Jeffersona i Wolność!”). Żadna z nich nie utknęła, dzięki Bogu.

„Hail to the Chief” został wybrany w bardziej przypadkowy, lub demokratyczny, sposób. Po raz pierwszy zagrano ją na cześć amerykańskiego prezydenta już w 1815 roku, gdy bostońskie obchody zakończenia wojny 1812 roku wypadły w dniu urodzin Waszyngtona. Ale prawdziwy rozgłos zyskał w 1829 roku, kiedy Orkiestra Morska wykonała marsz, gdy Andrew Jackson opuszczał uroczystość w Georgetown związaną z budową Kanału Chesapeake i Ohio, i wywołała trzy wiwaty z tłumu. Prezydent John Tyler formalnie wybrał go jako oficjalny hymn urzędu w latach czterdziestych XIX wieku.

Ale ponieważ krwawe spędy góralskiego zbiega – jakkolwiek poetyckie – nie były tak naprawdę właściwym hołdem dla prezydenta USA, słowa marsza były wielokrotnie przerabiane. W jednej z wczesnych wersji, zatytułowanej „Wreathes for the Chieftain”, spokojne drzewo oliwne zastąpiło potężną szkocką sosnę Rodericka. W boleśnie nijakiej wersji z połowy XX wieku wzywano, by „uczynić ten wielki kraj jeszcze większym”. Dziś tekst jest już prawie zapomniany, ale Departament Obrony pilnie strzeże melodii, nakazując orkiestrze morskiej grać ją w tonacji B-dur i tylko dla urzędujących prezydentów w dostojnych okolicznościach oraz na prezydenckich pogrzebach. Mimo to wydaje się, że melodia tego bandyty okazała się trafnym hymnem dla kraju, który tak bardzo kocha swoje rebelianckie korzenie.

Prenumeruj magazyn Smithsonian już teraz za jedyne 12 dolarów

Ten artykuł jest wyborem z numeru styczeń/luty magazynu Smithsonian

Kup

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.