Głos Robby’ego Kriegera przez telefon brzmi jak Travis w Paris, Texas. Jedna nuta. Suchy jak kość. Wyczerpany i wypalony tym całym seansem skazania na życie, jakim stała się historia The Doors. A jednak całkiem wesoły.

Robby był zawsze najłatwiejszy w The Doors. Po Rayu Manzarku, który mówił o złotych wibracjach, ale skakał po cieniach. Daleko za Johnem Densmore, który jeszcze nazywał Jima „psychopatą, szaleńcem”, kiedy ostatni raz ktoś go słyszał. Jim Morrison był oczywiście popieprzony, ale w dobry sposób, na początku. Potem w zły sposób, wkrótce potem.

„Kiedy brał kwas i marihuanę, był świetny”, mówi Robby. „Żadnych problemów. Dopiero kiedy zaczął pić, wtedy czasami zamieniał się w dupka”.

Jim widział siebie jako zakłócacza; Robby był konserwatorem. Budujesz, ale robisz to z miejsca spokoju. Robby był prawdziwym muzykiem. Tak to się robiło. Jim nie umiał grać, nie miał cierpliwości do studia, widział siebie jako Rimbauda na wolności w Hollywood.

Ale te dwa przeciwieństwa przyciągały się, kiedy przychodziło do wspólnego wymyślania rzeczy. Jim ze swoimi stronami i stronami poezji neo-Beat, Robby ze swoim transcendentalnym graniem na gitarze.

Czytałem o twoim dzieciństwie, skąd pochodzisz, i brzmi to tak, jakbyś pochodził z naprawdę miłej rodziny. Powiedz mi, jeśli coś z tego jest nie tak. Twój tata był inżynierem? Dorastałeś w latach 50-tych słuchając muzyki klasycznej?

Tak. Nie tylko klasycznej, ale również popu. Moja mama lubiła Franka Sinatrę i tego typu rzeczy, a mój tata lubił klasykę. Ale w moim domu mieliśmy wszystkie rodzaje płyt, jak płyty z flamenco, takie rzeczy. Trochę jazzu, nawet boogie-woogie.

Flamenco pozostało z tobą, stało się cechą charakterystyczną twojego stylu w The Doors?

Tak, na pewno. Nie zagłębiałem się w te rzeczy aż do trzynastego, czternastego roku życia, ale mój tata miał te płyty w domu. Pierwszą, która naprawdę mi się spodobała był Piotruś i Wilk.

Czy to prawda, że kiedyś zepsułeś swój odtwarzacz płyt, co oznaczało, że nie mogłeś dalej słuchać Peter And The Wolf, i wtedy zacząłeś słuchać radia, które wprowadziło cię w bardziej popularne rzeczy w tamtych czasach, jak Elvis i Chuck Berry?

Nie, to nie tak. Zepsułem płytę Peter And The Wolf. To zapoczątkowało moje słuchanie innych płyt.

Twoim pierwszym instrumentem była trąbka. Szybko się zestarzała i zacząłeś grać na pianinie swoich rodziców. Co przywiodło cię do gitary?

Powód, dla którego zacząłem grać na trąbce jest taki, że mój przyjaciel w szkole był facetem, który grał na trąbce i pomyślałem, że moglibyśmy być zespołem. Inny przyjaciel na ulicy miał gitarę i kiedy tylko tam przychodziłem, grałem na niej i naprawdę, naprawdę, naprawdę mi się to podobało. Po prostu od razu miałem coś, co mi się podobało. Więc tak, tak to się zaczęło. Miałem chyba trzynaście lat.

Czy miałeś w głowie gitarzystę, o którym myślałeś, którym chciałeś być?

Nie, nie miałem. Nie miałem żadnych tego typu myśli. Po prostu wiedziałem, że podoba mi się ta gitara. Podobał mi się jej dźwięk.

Jako nastolatek zostałeś wysłany do prywatnej szkoły Menlo w Menlo Park, ponieważ twoim rodzicom nie podobało się towarzystwo, w którym się obracałeś. Prawda?

Nie chciałem tam iść, ale ciągle wpadałem w kłopoty w domu i nie radziłem sobie zbyt dobrze. Robiliśmy destrukcyjne rzeczy. Było takie osiedle, które budowali nad domem mojego przyjaciela i nie podobało nam się to, więc poszliśmy na górę i zostawiliśmy włączoną wodę w kuchni na całą noc.

I szalone rzeczy; jeżdżenie traktorami w środku nocy. Ale Menlo było dla mnie całkiem fajne, bo były tam dzieciaki z całego kraju i wszystkie przywoziły ze sobą swoje płyty, a ja naprawdę poznałem wiele fajnych płyt w tej szkole.

Byłeś zbuntowanym dzieciakiem?

Tak, trochę. Troszkę.

Tak, później. Kilka razy złapali mnie za trawkę.

To była prawie odznaka honoru w tamtych czasach, prawda? Jeśli paliłeś trawkę lub handlowałeś nią, jak to miało miejsce w wieku nastoletnim, byłeś jednym z fajnych dzieciaków.

Nie bardzo. Nie bardzo.

Nie?

Tak. Ale mimo to, wtedy byłeś naprawdę paranoikiem, bo jeśli złapią cię dwa razy, to na pewno pójdziesz do więzienia. Więc miałem po prostu szczęście za drugim razem. Nie mieli wystarczających dowodów i wypuścili mnie. Latem po Menlo złapali mnie po raz pierwszy. A potem, znowu około rok później, kiedy byłem na studiach.

Byłeś na studiach w Kalifornii w połowie lat sześćdziesiątych. Czy kiedykolwiek był lepszy czas i miejsce na bycie młodym? Wiek podnoszenia świadomości. Wolna miłość. Narkotyki, kiedy jeszcze dobrze działały. Jak bardzo byliście tego świadomi?

Cóż, to wszystko jest naprawdę częścią tego. Nawet zanim to było popularne, braliśmy LSD i marihuanę. To było wtedy, gdy byłem w Santa Barbara – mój pierwszy rok studiów był na UCSB. Prawdopodobnie siedemnaście.

To musiały być szczególnie mocne rzeczy w tamtych czasach?

Tak, to był prawdziwy towar. To było naprawdę dobre. Miałem ten towar raz, a potem już nigdy nie było tak dobrze, ponieważ to był prawdziwy towar. Dla wielu ludzi, ten pierwszy trip z kwasem był prawdziwym punktem zwrotnym w ich życiu. Później nie mogli już myśleć o rzeczach w ten sam sposób.

Czy miałeś podobne doświadczenie?

Zdecydowanie. W rzeczywistości stałem się kimś w rodzaju Timothy’ego Leary’ego. Tak, weź kwas. Dawałem go wszystkim moim przyjaciołom i mieliśmy wielką grupę, która brała go w każdy weekend. Aż pewnego razu dałem to jednemu kumplowi, a on oszalał. Potem oszalał, a ja zdałem sobie sprawę, że nie powinienem dawać tego ludziom, że mogą się zdarzyć złe rzeczy. W tym momencie zwróciłem się ku medytacji transcendentalnej.

Ile miałeś lat, kiedy medytacja transcendentalna przydarzyła ci się?

To było tuż przed The Doors, więc miałem prawdopodobnie osiemnaście lat. Tak, to było zanim The Beatles zrobili medytację transcendentalną. W rzeczywistości byliśmy pierwszymi, którzy spotkali Maharishiego w Stanach Zjednoczonych. Przyjechał po raz pierwszy, może w latach sześćdziesiątych piątych, sześćdziesiątych szóstych. Brat mojego przyjaciela pojechał do Indii, aby znaleźć guru, i rzeczywiście spotkał Maharishiego i namówił go do powrotu tutaj. Pierwsze spotkanie odbyło się w domu mojego przyjaciela, a uczestniczyło w nim Maharishi i może dwanaście osób. I z tych dwunastu osób byłem ja, John Densmore i Ray Manzarek. Niewiarygodne.

I czy pozostałeś przy tym, medytacji, przez całe swoje życie?

Tak. Nie każdego dnia, ale zdecydowanie nadal to robię. Czy to zastąpiło kwas? Nadal brałem kwas, od czasu do czasu, ale w zasadzie chodziło o to, żeby go zastąpić. Oczywiście, to nie było tak… dramatyczne. Ray myślał, że tak będzie. Ray mówi: „Wiesz, że Maharishi mówi o osiągnięciu błogości.” Zawsze używał tego słowa, „błogość”. I tak najpierw, po rozpoczęciu pracy z TM, mieliśmy kolejne spotkanie, a Maharishi powiedział: „Dobra, jak to jest ze wszystkimi?” A Ray podnosi rękę i mówi: „Nie ma błogości.” Myślał, że to się stanie po pierwszych sesjach.

Kiedy zaczynaliście The Doors, czy to było jak: „Chcemy po prostu zdobyć piosenkę na listach przebojów”?

Nie, nie. Zdecydowanie… Myśleliśmy, że jesteśmy tak dobrzy jak Stonesi czy ktokolwiek inny, ponieważ Jim miał te niesamowite utwory, które nie były niczym, co ktokolwiek kiedykolwiek umieścił w rock’n’rollowych piosenkach. Wszyscy byliście znakomitymi muzykami.

Czy kiedykolwiek potknąłeś się podczas grania?

Kilka razy. Parę razy. Masz na myśli kwas? Cóż, Jim i ja tak. To było zbyt szalone. To tak jakbyś nie mógł… Zbyt trudno jest grać poprawnie piosenki, kiedy jesteś na kwasie. Dla Jima nie było to takie trudne, mógł po prostu wymyślać rzeczy, ale muzycy musieli być trochę bardziej zgrani

Czy kiedykolwiek słuchałeś muzyki Doorsów, kiedy byłeś naćpany?

Oh, yeah. To była najlepsza część. To było wizualne. To było w pokoju. Kiedy wziąłem ten pierwszy trip, słuchaliśmy między innymi Paula Butterfielda. I chłopcze, to było wspaniałe.

A potem jako autor piosenek, byłeś facetem, który wymyślił tak wiele z ważnych piosenek w historii The Doors: Light My Fire, Touch Me, Love Me Two Times. To wszystko byłeś ty. Potem byłeś już tylko ty i Jim przy The End, People Are Strange, Peace Frog. Czy to było coś, nad czym pracowałeś, czy był to dar, że mogłeś napisać te piękne piosenki?

Myślę, że to był dar. Na początku Jim pisał piosenki, ponieważ miał te wszystkie wspaniałe utwory, a ja nigdy tak naprawdę nie napisałem żadnej piosenki. Ale w pewnym momencie mówi: „Hej, nie mamy wystarczająco dużo oryginałów”. Ponieważ w tamtym czasie robiliśmy również covery piosenek. Powiedział: „Dlaczego wy nie napiszecie czegoś? Dlaczego ja muszę odwalać całą robotę?” Więc pierwszą, którą zrobiłem było Light My Fire.

Wow. To stawia poprzeczkę dość wysoko.

Tak. Tak. Potem było już z górki.

Jeśli nie całkiem 'z górki’ to na pewno okrężną drogą. Sześć albumów w ciągu pięciu lat, wszystkie to klasyki – nawet te kiepskie. Jednak dopiero po śmierci Jima Morrisona, w nędznych okolicznościach, pewnej gorącej, wypełnionej heroiną nocy w Paryżu w 1971 roku, rozpoczęła się prawdziwa historia The Doors.

Kilka lat odłogu w połowie lat 70-tych, po których nastąpił nagły przypływ egzotyki związanej z Doorsami.

Chcesz się przejechać? Robby tak.

Czy to prawda, że Jim był zazdrosny o to, że napisałeś cały „Light My Fire”?

Nie, nie sądzę. On uwielbiał śpiewać. Zwykle spotykał się z najlepszą reakcją, gdy grano którąś z jego piosenek.

Ray zawsze był tak ewangelicznie nastawiony do Jima. Podtrzymywał ten mit. John wkurzyłby się na to wszystko. Ale co z tobą? Jaki był twój własny związek z Jimem?

Cóż, było fajnie, bo byłem najmłodszy, a Jim był moim starszym bratem, więc dogadywaliśmy się całkiem dobrze. Szczególnie na początku, byliśmy jak bracia. A potem powoli, powoli, zaczął zadawać się z tymi dupkami i coraz bardziej się od siebie oddalaliśmy. Ale zawsze świetnie się dogadywaliśmy.

To musiało być bardzo napięte i trudne dla ciebie czasami?

Tak, oczywiście. Szczególnie w drodze. Kiedy jesteś w drodze, podróżując razem, i nigdy nie wiedziałeś, co on zamierza zrobić. Ale muzyka zawsze była na pierwszym miejscu, więc nigdy nie opuścił żadnego koncertu. Zawsze narzekał, że spóźniliśmy się na próbę. „Wy macie dziewczyny i takie tam” – mówił. „Ja robię to dwadzieścia cztery godziny na dobę”.

I te wielkie momenty, jak Miami, niesławny koncert z 1969 roku, na którym nawalony Jim wyciągnął penisa na widok całego świata. Albo ten czas w sześćdziesiątym ósmym, kiedy potykał się na scenie w Hollywood Bowl? Pod koniec tych nocy, jak byś sobie z tym poradził?

Zawsze… Byłem prawdopodobnie easy come, easy go. To były lata sześćdziesiąte – wszystko było dozwolone, wiesz o co mi chodzi? Całkiem zabawne. Więc nie, nie przeszkadzało mi to tak bardzo jak Johnowi, jestem tego pewien. I Ray, wszyscy znosiliśmy go ze względu na muzykę. John właściwie odszedł z zespołu pewnej nocy. I oczywiście wrócił następnego dnia. Nigdy nie doszedłem do tego punktu dla mnie. To zawsze było warte tych wszystkich bzdur z powodu muzyki.

Do czasu wyjazdu Jima do Paryża, w 1971 roku, słyszałem, że mieliście już dość i że już planowaliście życie bez niego w zespole. Czy to prawda?

Nie. Nie, kiedy pojechał do Paryża w pełni spodziewaliśmy się, że w pewnym momencie wróci. Może nie przez miesiące, czy coś, ale kiedy wyjechał, nadal odbywaliśmy próby. I nadal pisaliśmy piosenki, które okazały się tym kolejnym albumem po śmierci Jima. Tak, w pełni spodziewaliśmy się, że wróci, bo żył dla muzyki i zawsze mówił o byciu poetą i takie tam. Ale to nigdy nie było dla niego wystarczające. Musiał być na scenie. Nawet kiedy był w Paryżu, chodził i grał w tych klubach i z tymi facetami.

Czy wierzysz w tę całą historię o Jimie umierającym w wannie, czy też znasz nowsze opowieści o tym, że zmarł z przedawkowania heroiny w paryskim klubie?

Naprawdę nie wiem, ale nie zdziwiłbym się, gdyby heroina miała z tym coś wspólnego, ponieważ kiedy jesteś pijakiem, nie możesz brać heroiny. Jim był pijakiem. Jeśli połączysz te dwie rzeczy razem, będziesz miał kłopoty. A Jim nie czuł się dobrze. Kiedy wyszedł, miał okropny kaszel i nie był w stu procentach zdrowy. Więc jeśli ktoś daje ci heroinę, zaczynasz pić whisky i być może on umarł. Może kąpiel była za gorąca, nie wiem. Niektórzy ludzie mówią, że umarł w klubie, a potem przywieźli go do domu i wsadzili do wanny. To brzmi dla mnie prawdopodobnie.

Jak się czujesz z tym całym 'Jim wciąż żyje’?

Kiedyś uwielbiałam rozmawiać z Rayem, a on zawsze mówił: „Nie zdziwiłbym się, gdyby Jim się pojawił”. A ja myślałem: „Daj spokój, stary, chyba w to nie wierzysz?”. To była kompletna bzdura. Tak, nie musiał tego robić i myślę, że to naprawdę wpędziło go i Johna w złe… John był naprawdę tylko o tym.

Po śmierci Jima, co sprawiło, że zdecydowałeś, że nie będziesz miał nowego wokalisty? Ponieważ wypróbowałeś kilku facetów. Co cię w końcu powstrzymało?

Yeah, we did. Cóż, mieliśmy zamiar zdobyć nowego wokalistę. Wszyscy przenieśliśmy się do Anglii. Zaczęliśmy próbować kilku facetów. I Dorothy, żona Raya, która była wtedy w ciąży, zaczęła wariować, chyba z powodu hormonów czy czegoś takiego, i chciała wrócić do domu. I wtedy nasza trójka przestała się dogadywać. John i ja chcieliśmy grać więcej hard rocka. Ray chciał robić bardziej jazzowe rzeczy, więc się wkurzył i po prostu odszedł.

Potem nadszedł moment w 1978 roku, ten niezwykły pośmiertny album An American Prayer, po którym ukazało się słynne wydanie Rolling Stone z Jimem na okładce i linią przewodnią: „He’s hot, he’s sexy and he’s dead”. Nagle znów byłeś cool.

Cóż, myślę, że bardziej niż to, było to wtedy, gdy Danny Sugerman napisał swoją książkę , a potem wyszedł film Olivera Stone’a. Ale ten album był jednym z moich ulubionych, na pewno. Zdecydowanie, to było… Tak, uwielbiam ten materiał.

Czy myślisz, że gdyby żył, mógłbyś dojść z Jimem do miejsca, w którym zrobiłbyś więcej płyt takich jak An American Prayer?

Na pewno tak. Taki był pomysł na początku. To była poezja i jazz, i założę się, że to byłby kierunek. Yeah. To był cały pomysł na to – jak powiedziałem, poezja i muzyka razem. Faceci robili to jeszcze przed nami. Allen Ginsberg i tego typu ludzie, tworzyli poezję i mogli mieć trochę jazzu. Ale dla grupy popowej, aby zrobić coś takiego, to nie było naprawdę zrobione.

A także, Ginsberg nie wyglądał jak młody Jim Morrison, prawda?

Chyba nie.

Innym przełomowym momentem w tworzeniu mitu The Doors było wykorzystanie utworu The End w filmie Francisa Forda Coppoli Apocalypse Now.

Tak, to było niesamowite. właściwie miał prawo użyć każdej piosenki Doorsów, wszystkich piosenek, jeśli tylko chciał. Powiedział później, że próbował Light My Fire i wszystkich innych piosenek w różnych częściach, ale… one po prostu nie pasowały. The End był idealny, ponieważ było tam tak wiele partii instrumentalnych. Ta pierwsza scena z helikopterami była niesamowita. Kiedy Jim i ja napisaliśmy tę piosenkę, na początku była to po prostu mała piosenka miłosna i to był ten piękny przyjaciel. Nie było w niej nic z tych innych rzeczy. Ale kiedy graliśmy ją każdego wieczoru, dodawał różne rzeczy. Robiła się coraz dłuższa i dłuższa. Ale ja zawsze miałem pomysł, żeby ta piosenka brzmiała jak wschodnioindyjska. Nikt inny tak naprawdę nie robił tego na gitarze tak bardzo.

Po filmie, książce, okładce Rolling Stone, albumie Prayer, jesteśmy w tej sferze, gdzie historia The Doors stała się mitologią. Czy rozpoznałeś siebie w książce Sugermana, czy to on odleciał na swoją własną wyspę fantazji?

To było po części jedno i drugie. Głównie jego własne. To, co mi się nie podobało, to sposób, w jaki wkładał słowa w usta Jima, wiesz? Zapisywał rozmowy, które mogły mieć miejsce w jego głowie, ale nie na serio. Tak. Oliver Stone zrobił to samo. Napisał dialogi w tym filmie. Miał dobrego scenarzystę, ale z jakiegoś powodu nie podobało mu się to i skończyło się na tym, że sam to zrobił, co moim zdaniem było błędem.

Co sądzisz o filmie Stone’a, kiedy go zobaczyłeś?

Cóż, części muzyczne były naprawdę dobre. Val Kilmer był dobry. To było świetne. Ale tak naprawdę pracowałem nad filmem jako doradca muzyczny, więc byłem tam, kiedy robili wszystkie części koncertowe, i były one bardzo trafione. Ale po prostu cała ta sprawa z Jimem i Pam, i wszystkie te rzeczy, nie były oparte na rzeczywistości.

Potem była szokująca współpraca z Rayem we wczesnych latach 2000, początkowo przedstawiona jako The Doors Of The 21st Century, z uczniem Morrisona, Ianem Astbury z The Cult na wokalu. Ian jest oczywiście całkowicie zakochany w tej całej sprawie z Jimem, i faktycznie robi całkiem niezłą wersję. Co tam się działo?

Cóż, tak. Przed tym, nie grałem muzyki Doorsów od lat. Grałem jazz w moim Robby Krieger Band. Miałem swoje dzieci w zespole i tak dalej, więc dobrze się bawiłem. Ale potem zacząłem widzieć te zespoły hołdujące Doorsom, które pojawiały się wszędzie. I niektóre z nich były całkiem niezłe. Od czasu do czasu brałem w nich udział i widziałem, jak dobrze się bawią. I powoli, po prostu wstawiałem kilka piosenek Doorsów do mojego setu.

A potem w pewnym momencie rozmawiałem z Rayem i powiedziałem: „Cholera, dlaczego nie wrócimy i nie zrobimy The Doors? Te tribute bandy świetnie sobie radzą, a my moglibyśmy to zrobić o wiele lepiej niż to.” I poprosiliśmy Johna, żeby to zrobił, ale on nie chciał, więc w końcu załatwiliśmy Stewarta Copelanda i wyszliśmy i zrobiliśmy kilka koncertów, i były one świetne z Ianem śpiewającym.

Dlaczego John nie chciał być zaangażowany?

Naprawdę chciałbym wiedzieć. On mówi… Myślę, że to dlatego, że nie mógł się dogadać z Rayem. Pewnie myślał, że Ray będzie próbował przejąć kontrolę. Bo kiedy Jim był w pobliżu, Ray był trzymany w ryzach, wiesz o co mi chodzi? Można powiedzieć, że kiedy Jim odszedł, Ray stał się rzecznikiem The Doors, z tymi wszystkimi rzeczami, które mówił o tym, że stara się, aby Jim nie umarł i tak dalej. To było trochę przerażające, bo najwyraźniej robił to tylko po to, żeby utrzymać sprzedaż na wysokim poziomie. Myślę, że tak właśnie myślał John. Ale po rozmowie z Rayem okazało się, że on po prostu kochał The Doors i nie chciał, żeby ludzie o tym zapomnieli. Może posunął się za daleko.

Można powiedzieć, że gdyby tego nie zrobił i nie był taką pochodnią dla legendy, The Doors nie musieliby pozostać tak tajemniczy i glamour.

I może Danny nie napisałby tej książki, kto wie?

Teraz, kiedy mówisz o wpływie jaki mieli The Doors, łatwiej byłoby spróbować pomyśleć o zespole, który nie był pod wpływem The Doors, co musi być dla ciebie bardzo satysfakcjonujące?

Tak, to jest. To jest fajne, na pewno.

A co z wariatami? Jim doprowadził do szału. Jak sobie z tym poradziłeś?

Mieliśmy ich mnóstwo. Mnóstwo. Po śmierci Jima był jeden facet, który kręcił się w pobliżu naszego miejsca prób. Nazwaliśmy go Cigar Pain, bo rzeczywiście wsadził sobie zapalone cygaro do gardła, żeby jego głos brzmiał bardziej jak głos Jima, tak mówił. On naprawdę tam był. Był też facet, który pewnego razu zatrzymał mnie w samochodzie. „Hej, czy ty jesteś Robby Krieger?” „Tak.” Powiedział: „Musimy wziąć kwas i umrzeć razem”. Odpowiedziałem, że może w przyszłym tygodniu.

Z powodu tego rodzaju rzeczy czy podejmujesz dodatkowe środki ostrożności, kiedy podróżujesz po okolicy?

Cóż, tak, i zawsze jestem na straży, ale to jest… I jest ta dziewczyna. Jeśli zobaczysz nowy film, Break On Thru , na końcu, kiedy wszyscy wykonujemy Light My Fire, zauważysz, że jest tam ta blond laska w kadrze. Tak, cóż, ona po prostu jakoś się tam wkradła, nie miała nawet biletu. Jakimś cudem wkradła się na scenę, kiedy wykonujemy Light My Fire. Oh my God. A potem pojawiła się w nocy, kiedy grałem z Miley Cyrus. Słyszeliście o tym?

Proszę, powiedz.

Ten facet przerabia oryginalny Morrison Hotel, tak? Więc zorganizował ten wielki koncert w hotelu Sunset Marquis, żeby promować swoje przedsięwzięcie, zebrał grupę fajnych muzyków i wykonaliśmy kilka piosenek Doorsów. Miley wykonała Roadhouse Blues i Back Door Man. Nie wiem, kto wykonał Light My Fire. O mój Boże, kto to był? Nie mogę sobie przypomnieć. W każdym razie, była tam masa ludzi. A tam jest ona. Jakimś cudem znowu dostała się za kulisy, a miała grypę czy coś takiego i ledwo mogła mówić. Weszła mi na twarz, a ja: „Odejdź! Odejdź!”

Śmieję się, ale to po prostu za dużo, prawda?

Tak. Oni są wszędzie, wiesz?

Czy byłeś kiedyś na grobie Jima na Père Lachaise w Paryżu?

Oh, yeah. Byłem tam wiele razy. Tak. W filmie było pokazane, gdzie John i Ray i ja tam byliśmy. Zauważyłeś?

Zastanawiałem się tylko, czy kiedykolwiek byłeś tam sam?

W przeciwieństwie do prawie każdej innej gwiazdy rocka, która przetrwała późne lata 60-te/wczesne 70-te, Robby Krieger wciąż tworzy nową muzykę, a nie tylko zajmuje się recyklingiem przeszłości. Jego nowy solowy album, The Ritual Begins At Sundown, jest jego pierwszym od 10 lat. I brzmi inaczej niż wszystko, co do tej pory zrobił. To jazz i funk, a nawet pop, ale zbudowany w rockowym uniwersum.

Jak długo zajęło ci stworzenie nowej płyty?

Właściwie to zajęło sporo czasu. To były jakieś trzy lata. Tak, mój kumpel, Arthur Barrow, który jest basistą, był kiedyś facetem Zappy. Robiłem z nim rzeczy od lat, od czasu mojego pierwszego solowego albumu. Znam go od lat siedemdziesiątych. Naprawdę dobrze dogadujemy się muzycznie. Więc zaczęliśmy pisać jakieś kawałki, a potem wzięliśmy kilku innych kolesi ze starego zespołu Zappy, Tommy’ego Marsa, klawiszowca, i kilku naprawdę świetnych muzyków z miasta, i próbowaliśmy. Chcieliśmy pisać razem. Jeden facet mógł mieć pomysł na coś, a potem wszyscy wnosiliśmy swój wkład. Więc to było całkiem fajne pod tym względem.

To jest także porządna jazzowa płyta, prawda? Możecie wszyscy naprawdę, naprawdę grać i gracie razem. You’re listening. Bierzesz swoje wskazówki. Idziecie z tym.

Dokładnie, tak. To jest to, co robią dobrzy muzycy. To nie są tylko faceci rozdrabniający się, co zdarza się zbyt często. Jeff Beck jest moim bohaterem. Stale staje się coraz lepszy, a ja chcę być taki jak on. Chcę próbować nowych rzeczy, cały czas, i nie polegać na starych rzeczach.

The Ritual Begins At Sundown wychodzi w tym tygodniu.

Ostatnie wiadomości

{{ articleName }}

.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.