Mike Tyson vs Roy Jones Jr. Były „Kid Dynamite” vs były „Captain Hook”. Czy to naprawdę się stanie? Ten najbardziej nieprawdopodobny z comebacków pomiędzy dwoma byłymi wielkimi, którzy są już w szóstej dekadzie, ma być podpisany i przypieczętowany, najpierw na wrzesień, teraz na listopad. I w tym momencie to naprawdę czyjeś przypuszczenia co do tego, czy zaplanowany mecz pokazowy faktycznie się odbędzie, czy nie.

Tyson vs Jones w 2020 roku: Is this for real?

Ale nie da się zaprzeczyć, że ogłoszenie kilka tygodni wstecz Tyson vs Jones Jr, wraz z filmami wideo dwóch Hall of Famers podpisujących swoje kontrakty, wygenerowało trochę poważnego szumu. I jakkolwiek dziwaczne może się to wydawać, większość szumu wokół tej walki to spektakl „powrotu” Tysona do wagi ciężkiej, tak jakby 54-letni „Żelazny Mike” był na najlepszej drodze do odzyskania niekwestionowanego tytułu wagi ciężkiej. Trzeba przyznać, że Mike wygląda ostro, sądząc po bardzo krótkich filmach z treningów, które zostały opublikowane, ale tylko najbardziej omamieni fani walk pomyliliby tę sprawność z umiejętnością lub chęcią wznowienia zawodowej rywalizacji. W każdym razie, Tysonowi nie jest obcy szum wokół wielkiej walki powrotnej, ponieważ stoczył ich kilka podczas swojej kariery zawodowej. I bez wątpienia największy z nich odbył się w tym dniu dwadzieścia pięć lat temu.

Po skazaniu za gwałt w 1992 roku, Mike Tyson został zwolniony z więzienia w marcu 1995 roku i powiedzieć, że świat boksu był chętny na jego powrót byłoby grubym niedopowiedzeniem. „Oglądanie dywizji ciężkiej przez ostatnie trzy lata,” zauważył wtedy Bert Sugar, „było jak oglądanie ludzi strzyżonych”. Wychodząc z więzienia, wszystko było możliwe dla Mike’a Tysona. To mogła być szansa na nowy początek, jego powrót mógł być historią odkupienia, drugiej szansy. Wielkie powroty są w końcu tym, na czym buduje się religie. Ale promotor Don King czekał na skrzydłach, głosząc swoją płytką ewangelię, a powrót Tysona zostałby sprzedany jak letni hit kinowy, wulgarne ćwiczenie z gimmicku i złej wiary.

Tyson w kajdankach po procesie.

Patrząc wstecz, matryca została już rzucona na byłego mistrza podczas jego procesu. W zaskakującym zwrocie, strategia jego obrony prawnej polegała na namalowaniu portretu Mike’a Tysona jako bezwzględnego brutala, złoczyńcy, człowieka, któremu wszyscy wiedzieli, że nie można ufać. Zeznanie za zeznaniem przedstawiało Mike’a jako surową bestię i każdy, kto się do niego zbliżył, musiał wiedzieć, co go czeka. Niewinny, innymi słowy, z powodu zdziczenia. To właśnie ten sposób naznaczania, zaaranżowany przez Kinga, zakorzenił się w świadomości publicznej. To było tło, na którym Tyson, mniej niż tydzień po wyjściu z więzienia, ogłosił zamiar ponownej walki.

Szczegóły wielkiej walki powrotnej pojawiały się powoli, być może żaden z nich nie był bardziej zaskakujący niż nazwisko jego przeciwnika: „Huragan” Peter McNeeley. Praktycznie nieznany, McNeeley brzmiał dobrze na papierze, a przynajmniej interesująco. Był on zawodnikiem klubowym w trzecim pokoleniu z Medfield w Massachusetts. Jego dziadek prawie dostał się na Olimpiadę, ojciec zmierzył się z Floydem Pattersonem o tytuł w 1961 roku, a sam McNeeley mógł się pochwalić rekordem 36-1-0. Ale liczby mogą być mylące. W rzeczywistości, niczym wystawa w sklepie spożywczym, McNeeley był puszką po pomidorach ułożoną na innych puszkach po pomidorach, a jego trzydziestu siedmiu przeciwników miało łączny rekord 213-455-22. Dla porównania, Tyson rozpoczął walkę 41-1-0; łączny rekord jego przeciwników wynosił 738-163-13.

McNeeley od razu stał się miejscem kalamburów, zingerów i obraźliwych one-linerów. Wydawało się, że jest skazany na bycie celem. Podczas promocji pojawił się w programie Davida Lettermana, który nazwał go „Rodneyem Dangerfieldem boksu”. Boston Magazine, praktycznie rodzinny dziennik McNeeleya, nazwał go „Wielkim Białym Beznadziejnym”. McNeeley był postacią, do której stworzenia zdolny jest tylko świat boksu, czystym „palooka”, prosto z centralnego castingu. Jednak przy wszystkich swoich szorstkich krawędziach i wątpliwym rodowodzie, McNeeley dał się poznać jako sympatyczny kundel, oferujący rodzaj umiarkowanej pewności siebie, która mówiła „nie licz na mnie”.”

W noc walki, McNeeley wyszedł do utworu zatytułowanego „The Angry Song,” zespołu z jego rodzinnego miasta, Whirling Vertigo. Muzyka była znacznie mniej onieśmielająca niż jej tytuł, a kiedy McNeeley zdecydował się zdjąć szatę dramatycznym szarpnięciem, zapomniał najpierw rozwiązać pasek i szata pozostała na miejscu. Pokonany już przez swoją garderobę, jego szanse przeciwko Mike’owi Tysonowi nie wyglądały dobrze.

McNeeley, King i Tyson na ważeniu.

Były mistrz, pogromca Larry’ego Holmesa, Michaela Spinksa i „Razora” Ruddocka, zrobił swoje wejście ubrany w swój charakterystyczny pocięty ręcznik, czarne kąpielówki i buty bez skarpetek. Hype-man „Crocodile” krzyczał obok niego. Tyson przeszedł na islam podczas pobytu w więzieniu, a tatuaże, które zdobył podczas pobytu w więzieniu, w tym twarze Che Guevary i Mao Tse-Tunga, były widoczne dla wszystkich. Z „Time 4 Sum Aksion” Redmana grającego przez głośniki, ringowy chód Tysona ożywił boogey-mana wyobrażonego przez białą panikę nad gangsta rapem, a jego fani w MGM Grand zjedli to.

Zewnątrz ringu, Tyson zatrzymał się, aby zbadać wyprzedany tłum i „Żelazny Mike” prawie się uśmiechnął. Ale powstrzymał ten nostalgiczny impuls i jak aktor, który chwilowo zerwał z charakterem, szybko odzyskał stoicki spokój, jakby chcąc przypomnieć wszystkim o roli, którą grał, że „najgorsi ludzie na planecie” powrócili.

Przy gongu, naładowany adrenaliną McNeeley dosłownie przebiegł przez ring, by stoczyć walkę, zderzając się z byłym mistrzem jak ofensywny liniowy. Unikając lewej ręki, Tyson odpowiedział dwoma prawymi sierpowymi, powalając zaskoczonego McNeeleya, który odbił się od płótna jak wystrzelona kula, a następnie przebiegł prawie dwa okrążenia wokół ringu, zanim sędzia Mills Lane zdołał go zatrzymać, by wymierzyć stojącą ósemkę. Publiczność ryknęła aprobująco i McNeeley ponownie rzucił się na Tysona. Walcząc ramię w ramię, zawodnicy wagi ciężkiej wymieniali się ciosami i przez krótką chwilę McNeeley dawał z siebie więcej niż dostawał. Słynne uppercuty Mike’a nie mogły znaleźć celu, a pchnięcie McNeeley’a utrzymało niższego Tysona na linach.

Fighterzy zostali rozdzieleni przez Lane’a i Tyson szybko się podniósł, wyprowadzając lewy sierpowy, który zachwiał McNeeley’em. Sztywny prawy sierpowy znalazł swój cel, upuszczając „Huragana” po raz drugi, który upadł twarzą na ziemię, ale ponownie pokonał liczenie. Ale jeśli jego oczy podążały za Tysonem, jego ciało kołysało się niepewnie i właśnie wtedy trener McNeeley’a wziął sprawy w swoje ręce. Nie tylko rzucił ręcznik, ale przeskoczył przez liny, aby zakończyć walkę. W rezultacie walka została uznana za dyskwalifikację, a nie za TKO, ale warto zauważyć, że sam McNeeley nigdy się nie poddał. Jakkolwiek banalnie by to nie zabrzmiało, niecieszący się dobrą sławą „puszka po pomidorach” z radością poszedłby na deski, choć później przyznałby, że był przytłoczony i słaniał się na nogach już po dziewięćdziesięciu sekundach zaplanowanej na dziesięć rund walki.

Tyson nie zdradzał zbyt wielu emocji z powodu swojego zwycięstwa, jak można się było spodziewać. Chcąc zejść z blasku reflektorów, opuścił ring jako pierwszy, podczas gdy McNeeley został z tyłu, przedłużając swoje ulotne chwile sławy. Publiczność, która przyszła na spektakl krwi, wydawała się zaskoczona wynikiem, nie wiedząc jak zareagować. Wiwatowali, ale ich okrzykom brakowało gorliwości, która pojawia się po definitywnym nokaucie. Tyson wygrał, tak, ale czy byli zadowoleni? Czy czuli się okradzeni?

Być może w tłumie rosła świadomość, że wielu przyszło zobaczyć spektakularny powrót Tysona, a nie jego boks. Zapłacili za widowisko, a nie za boks, i dostali to, za co zapłacili. Mogli teraz powiedzieć, że byli tam, na żywo i osobiście, aby być świadkami powrotu legendarnego mistrza, jeśli nie do chwały, to przynajmniej do sławy.

Po McNeeley’u, Tyson wziąłby krótkotrwały, ale szczery ciąg poważnych walk, które na krótko ustawiły go jako niegdysiejszego i przyszłego mistrza. Zmierzył się z niepokonanym Busterem Mathisem Jr, a w 1996 roku wygrał dwie walki o tytuł, z Frankiem Bruno o tytuł WBC, a następnie z Brucem Seldonem o pas WBA, po czym przegrał z Evanderem Holyfieldem. Ale to walka z McNeeleyem okazała się być wzorem dla jego późniejszej kariery, jego walki sprzedawały się bardziej pod względem widowiskowości niż umiejętności. Jak ujął to Gerry Callahan w Sports Illustrated, walka Tyson vs McNeeley była „tak bliska załatwienia sprawy, jak tylko Don King mógł to zrobić bez wywołania przesłuchania w Kongresie.”

McNeeley kontynuowałby walkę przez następne kilka lat, choć nigdy nie zagroził rywalizacji na elitarnym poziomie. Jego najbardziej godna uwagi walka po walce z Tysonem była przeciwko Ericowi „Butterbean” Eschowi w 1999 roku; przegrał przez TKO w pierwszej rundzie.

Tyson vs McNeeley została wkrótce sparodiowana przez The Simpsons, a McNeeley również sparodiowałby samego siebie, wykorzystując swoje piętnaście minut sławy w różnych reklamach. Dla America Online, został pokazany przy użyciu komputera przed jego trener wybucha krzycząc „Dzieciak ma dość!” i macha reklamę off. W reklamie Pizza Hut McNeeley został znokautowany kawałkiem pizzy z nadzieniem. Tego wszystkiego można się było spodziewać. Walka dojrzała do parodii, ponieważ już była, na swój dosadny sposób, parodią sportu.

A teraz, dwadzieścia pięć lat później, Mike Tyson może po raz kolejny wejść na ring, w meczu, który również można określić mianem parodii. Chcąc zyskać rozgłos przed walką, Mike wystąpił ostatnio w programie Discovery Channel „Tydzień z rekinami”, którego tytuł brzmiał, wierzcie lub nie, „Tyson kontra Szczęki: Rumble on the Reef”. Spektakl Mike’a Tysona trwa, fani walki. A jeśli „Żelazny Mike” vs „Superman” dojdzie do skutku 28 listopada, będziecie mogli obejrzeć to na pay-per-view. – Andrew Rihn

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.