Maksim Popov potrzebował broni.

Była późna jesień 2018 roku, a samotny, bezrobotny 29-latek pogrążał się w ciemności. Mieszkał w Wołgogradzie, dużym przemysłowym mieście w południowo-zachodniej Rosji, gdzie dorastał, i jak później wyjaśnił, stał się zdesperowany, a nawet beznadziejny. Nie wiadomo, co było przyczyną jego załamania, ani czy szukał pomocy, ale w pewnym momencie zdecydował, że chce się zastrzelić. Legalne zdobycie broni palnej w Rosji wymaga oceny psychiatrycznej, i prawdopodobnie dlatego Popov znalazł się w Internecie, czytając o odległej placówce w Arktyce, która jest popularna wśród rosyjskich turystów i jest jednym z najłatwiejszych miejsc na świecie do wypożyczenia broni: Longyearbyen.

Małe miasteczko liczące około 2200 mieszkańców jest jedną z najbardziej wysuniętych na północ osad na świecie, położoną około 800 mil od bieguna północnego na wyspie Spitsbergen, w odizolowanym norweskim archipelagu Svalbard. Longyearbyen, położone na końcu górzystej doliny, gdzie styka się z brzegiem małego fiordu, przez wieki było lodową bazą dla wielorybników i traperów. Począwszy od wczesnych lat 1900, stało się samotną społecznością górniczą zamieszkałą przez Norwegów i Rosjan, zamkniętą dla turystów z powodu ograniczonej infrastruktury.

Ale po otwarciu lotniska Svalbard tuż obok miasta w 1975 roku, Longyearbyen pojawiło się jako cel turystyczny, a dziś około 150 000 podróżnych przyjeżdża każdego roku samolotem i statkiem wycieczkowym. Szczególnie zainteresowani odwiedzeniem archipelagu są Rosjanie, których liczba od 2016 roku wzrosła o 500 procent. Wielu zapuszcza się w mroźne pustkowia na skuterach śnieżnych lub psich zaprzęgach. Inni odwiedzają najsłynniejszą strukturę w Arktyce: Globalny Skarbiec Nasion. Zbudowany wewnątrz góry, tak zwany Skarbiec Zagłady został otwarty w 2008 roku i przechowuje prawie milion próbek nasion roślin, tak aby uprawy mogły zostać przywrócone po globalnej katastrofie.

Do tego dochodzą niedźwiedzie polarne: w regionie żyje ich co najmniej 2000, a lokalna organizacja turystyczna lubi twierdzić, że przewyższają one liczebnie mieszkańców. Wiele firm turystycznych organizuje rejsy ekspedycyjne, podczas których można bezpiecznie obserwować te zwierzęta z wody. Na obrzeżach Longyearbyen na zaśnieżonych równinach widnieją znaki ostrzegawcze: „Gjelder hele Svalbard” („Cały Svalbard”), głoszą pod ilustracją przedstawiającą sylwetkę niedźwiedzia polarnego. Turyści często chodzą po ulicach z bronią przewieszoną przez ramię, choć w mieście powinna być ona rozładowana. Sklep spożywczy, urząd miasta, bank i inne instytucje wywieszają na zewnątrz znaki zakazu posiadania broni, a w swoich foyer udostępniają szafki do przechowywania broni. Jeśli odwiedzający ma co najmniej 18 lat, wypożyczenie karabinu w celu ochrony przed niedźwiedziami wymaga jedynie wypełnienia prostego wniosku o pozwolenie i zdolności do zachowania trzeźwości na tyle długo, aby odwiedzić jeden ze sklepów sportowych w mieście, które zaopatrują w broń palną.

Dla Popova, wydawało się to idealnym miejscem na zakończenie swojego życia.

Jest klasyczna norweska opowieść dla dzieci „Folk og rovere i Kardemomme By,” co tłumaczy się jako „Kiedy zbójcy przybyli do Kardamonowego Miasta”. Opowiada ona o idyllicznej wiosce, w której mieszkańcy żyją w spokoju do czasu, gdy pojawiają się złodzieje i sprawiają trochę kłopotów, po czym zostają aresztowani i zmieniają swoje postępowanie. (Ostatecznie stają się bohaterami, gdy gaszą pożar). Wielu mieszkańców Longyearbyen czuje się tak, jakby sami mieszkali w Cardamom. Jaskrawe, cukierkowe domy i budynki rozmieszczone na tle gór sprawiają, że miasto wygląda jak z rysunku Dr. Seussa. Jak powiedział mi Trond Hellstad, wesoły kierownik lokalnego oddziału SpareBank 1, jedynego banku w Longyearbyen, pewnego pogodnego marcowego dnia: „To bajkowe miasto.”

Longyearbyenian łączy niezwykły, pełen przygód styl życia. Mając niewiele dróg dla samochodów, poruszają się na skuterach śnieżnych i nartach. Podczas niekończącej się zimy, kiedy słońce nie wschodzi przez cztery miesiące, północne światła często malują rozgwieżdżone niebo. Kiedy wiosną powraca światło dzienne, mieszkańcy świętują tygodniowy Solfestuka, czyli Festiwal Słońca, tańcząc przy muzyce na żywo, popijając lokalne piwo i dołączając do chóru dzieci z pomalowanymi twarzami, które śpiewają „Here Comes the Sun” na schodach starego spalonego szpitala na obrzeżach miasta. Lato przynosi niekończące się godziny światła na wędrówki, jazdę na rowerze, pływanie łódką i łowienie ryb. Renifery i lisy arktyczne przemierzają wnętrze wyspy, a wieloryby, morsy i foki bawią się w fiordzie.

Nybyen, dzielnica na południowym krańcu Longyearbyen (zdjęcie: Helge Skodvin)

Hellstad to czysty tata w średnim wieku, który preferuje spodnie khaki i zaprasowane koszule button-down. Pochodzi z Nyksund w północnej Norwegii, ale należy do większości mieszkańców, którzy porzucili konwencjonalne życie, by gonić za odległą egzystencją na Svalbardzie. Na archipelagu nie ma rdzennej ludności, ale wyspy są zaskakująco zróżnicowane demograficznie – reprezentowanych jest tam ponad 50 narodowości, choć dominują Norwegowie, a najczęściej używanym językiem jest angielski. W Longyearbyen ma się wrażenie, że każdy przed czymś ucieka lub do czegoś zmierza. Wielu przyjezdnych zostaje tu tylko na chwilę, przeciętny staż wynosi około siedmiu lat.

Hellstad zakochał się w naturalnym pięknie Svalbardu podczas rodzinnych wakacji, a w 2010 roku ochoczo skorzystał z możliwości przeniesienia się z oddziału SpareBank 1 na Wyspach Vesteralen, u wybrzeży północnej Norwegii, do zarządzania oddziałem w Longyearbyen, gdzie zrelaksował się i odetchnął z ulgą od życia w małym miasteczku. Całe dnie spędzał na spotkaniach z mieszkańcami i turystami w swoim narożnym biurze. Na ścianie wisiał spreparowany lis arktyczny z ptarmiganem w podgardlu. „Możesz tu zostawić otwarte drzwi, a kluczyki w samochodzie. Wszyscy się znają” – mówi mi w swoim leniwym norweskim akcencie. „Nie ma tu prawie w ogóle przestępczości.”

Poza sporadycznymi bójkami w pubie lub pijanymi skuterami śnieżnymi, najczęstszym wykroczeniem, według głównego inspektora policji w Longyearbyen, Frede Lamo, są kradzione buty. Przy kawie w restauracji o nazwie Gruvelageret, Lamo wyjaśnia tę dziwność. Na ścianach pełno jest starych, czarno-białych zdjęć górników. Dookoła nas jadłodajnie zajadają się carpaccio z wieloryba i reniferem w sosie borówkowym.

Lamo ma kudłate blond włosy, siwiejącą brodę i tatuaże ciągnące się wzdłuż ramion. W całym mieście, jak mówi, zwyczajem jest zdejmowanie butów przy wchodzeniu do budynku. Tradycja ta sięga czasów świetności kopalni w latach 50-tych, kiedy to, jak głosi miejscowa legenda, służąca w baraku o imieniu Olga nalegała, by robotnicy zostawiali swoje brudne obuwie na zewnątrz. Dziś większość lokali to BYOFS – bring your own fuzzy slippers – które wsuwa się jak Pan Rogers po grzecznym zdjęciu butów i pozostawieniu ich w schowku, gdzie są narażone na okazjonalną kradzież.

Lamo przeprowadził się do Longyearbyen z Oslo w 2012 roku, po tym jak zmęczył go ruch i chaos miejskiego życia. Pracując na pół etatu jako fotograf i przewodnik dzikiej przyrody, chciał również żyć bliżej natury. „Jak tylko opuścisz miasto”, mówi, „możesz być sam tak długo, jak chcesz, nie widząc ani jednego człowieka”.

Wciąż, jak się dowiedział, nie można już całkowicie uciec od cywilizacji. Po zmianie miejsca zamieszkania Lamo spędził kilka miesięcy pracując jako inspektor terenowy, co było dla niego rodzajem policjanta zajmującego się ochroną środowiska. Stacjonował w starej chacie myśliwskiej na surowym północno-zachodnim wybrzeżu Spitsbergenu, a jego zadaniem było wypatrywanie interakcji między statkami wycieczkowymi a dziką przyrodą. Będąc tam, był świadkiem tajemniczej i niepokojącej dynamiki: ludzkich czaszek wyłaniających się ze skalistego podłoża. Wkrótce zobaczył inne kości – żebra, kości udowe, biodra – wraz z odłamkami drewna. Z powodu zmian klimatycznych wieczna zmarzlina podtrzymująca cmentarzysko wielorybników z 1600 roku topniała, powodując wydalanie zmarłych.

Szczątki, które udało się zebrać, wysłano do muzeum na Svalbardzie, ale makabryczny dylemat trwał nadal w Longyearbyen, gdzie topniejąca zmarzlina wypchnęła ciała z miejskiego cmentarza na powierzchnię. Poza czynnikiem strachu, stanowiło to również problem dla zdrowia publicznego, ponieważ zwłoki mogą zatrzymywać śmiertelne patogeny. Z tego powodu od 1950 roku grzebanie zmarłych jest tu nielegalne. Miejscowi żartują, że na Svalbardzie nielegalnie jest umierać. Kiedy pewnego ranka spotykam w jego biurze niechlujnego burmistrza miasta, Arilda Olsena, pytam, jaka jest kara za złamanie tego prawa. „Śmierć”, on deadpans.

Po około 18 godzinach podróży Popov wylądował na lotnisku Svalbard 17 grudnia 2018 roku. To był środek tego, co miejscowi nazywają ciemną porą roku, odcinek między późnym październikiem a połową lutego, kiedy słońce nigdy nie wznosi się nad horyzontem. Po wyjściu z samolotu, w ciągu kilku minut zobaczyłby swojego pierwszego niedźwiedzia polarnego: wypchany, stoi na czworakach w centrum karuzeli odbioru bagażu. Większość podróżnych, którzy przylatują samolotem, wsiada do autobusu na krótką przejażdżkę do miasta. Ze swojego miejsca Popov widziałby słaby zarys gór w dolinie i prawdopodobnie skutery śnieżne pędzące z włączonymi światłami i karabinami w ręku, tak na wszelki wypadek.

Po przybyciu do miasta, zameldował się w hotelu i spędził kilka dni na zwiedzaniu miasta, z jego jedną, pokrytą śniegiem drogą restauracji i sklepów. Niektórzy miejscowi przemierzali ją na psich zaprzęgach, dyszące husky ciągnęły ich do Fruene, popularnej kawiarni, gdzie ogrzewali się kawą, jedli kanapki z sałatką jajeczną i podpłomyki z borówkami. W nocy wypełniali garść restauracji i barów, by przy piwie wymieniać się opowieściami. Każdy, kto wpadnie na tę scenę, będzie zaskoczony eklektyczną mieszanką postaci z wielu różnych krajów. Longyearbyen sprawia wrażenie postapokaliptycznego miasta granicznego na zamarzniętym szczycie planety.

Ale Popov nie przybył tu, aby zwiedzać lub nawiązywać kontakty towarzyskie. W końcu zabrał się za zabezpieczanie broni. Po drugiej stronie parkingu od miejskiego sklepu spożywczego, którego oferta obejmowała kubki z niedźwiedziem polarnym, rękawice z niedźwiedziem polarnym, buty z niedźwiedziem polarnym i magnesy na lodówkę z niedźwiedziem polarnym, znajdował się sklep o nazwie Longyear78 Outdoors and Expeditions. Za 190 koron dziennie (20 dolarów) Popov mógł wypożyczyć karabin, który był w stanie zabić szarżującego niedźwiedzia polarnego.

Longyearbyen sprawia wrażenie postapokaliptycznego miasteczka granicznego na zamarzniętym szczycie planety: wszyscy uciekają albo przed czymś, albo do czegoś.

Przed opuszczeniem Wołgogradu Popov wypełnił wniosek o pozwolenie na wypożyczenie karabinu, korzystając z rządowej strony internetowej Svalbardu. Został przyjęty, a teraz, w Longyear78, przekazał swój dowód tożsamości i słuchał, jak urzędnik udzielał mu szczegółowych wyjaśnień, jak obsługiwać broń. Potem mógł już swobodnie wyjść za drzwi z bronią przewieszoną przez ramię, jak wszyscy inni w mieście.

Gdy Popov trzymał broń w ręku, dotarła do niego rzeczywistość jego planu. Przebył tysiące kilometrów, aby się zabić. Miał karabin. Nadszedł czas, ale on tracił nerwy. Więc odłożył to na później.

Tej nocy, z powrotem w swoim pokoju hotelowym, zastanawiał się nad swoimi opcjami. Nie było słońca, a on był daleko od domu, w bardzo dziwnym miejscu. Był pewien, że nie chce wracać do Rosji, ale nie chciał też umierać. Jak sam później twierdził, przyszło mu do głowy nowe rozwiązanie: zrobi coś, co pozwoli mu uzyskać pomoc, właśnie tutaj, w Norwegii. Spojrzał na swój karabin, już załadowany, i pomyślał o samotnym banku w mieście. Potem usiadł przy laptopie, który przyniósł, wpisał do rosyjskiego translatora hasło „Eto ograblenije” i nacisnął enter. Niemal natychmiast pojawiło się angielskie brzmienie: „This is a robbery.”

Kilka lat przed tym, jak Popov przybył do Longyearbyen, Mark Sabbatini szykował się do snu w swoim mieszkaniu w mieście, kiedy usłyszał coś, co brzmiało jak wystrzał z pistoletu. Niechlujny i chudy, w okularach w srebrnych oprawkach i z niesforną słono-pieprzową brodą, Sabbatini jest jednoosobowym wydawcą, autorem tekstów i redaktorem IcePeople, najbardziej na północ wysuniętego alternatywnego tygodnika na świecie. Sabbatini dorastał w Kolorado i mówi, że przyjechał do Longyearbyen, ponieważ chciał zajmować się wiadomościami z końca świata. „To miejsce jest odizolowane w każdym możliwym sensie,” mówi mi pewnego popołudnia w Fruene, „poza faktem, że mamy świetne połączenie z Internetem.”

Dźwięk, który usłyszał w swoim mieszkaniu, to pęknięcie jego lustra. Gdy tylko zobaczył potłuczone szkło, wiedział, że topniejący lód destabilizuje grunt pod budynkami. W ciągu następnych dni jego podłoga się wyboczyła, okna nie chciały się zamknąć, pęknięcia zaczęły szpecić gmach mieszkania. Według raportu zleconego przez Norweską Agencję Środowiska i opublikowanego zeszłej zimy, Svalbard jest jednym z najszybciej ocieplających się miejsc na ziemi, z rocznymi temperaturami wzrastającymi o ponad siedem stopni w latach 1971-2017. Większość konstrukcji w Longyearbyen jest montowana na wiecznej zmarzlinie, co jest o wiele łatwiejszym i tańszym rozwiązaniem niż kopanie potencjalnie setki stóp w dół, aby zakotwiczyć fundament w skale macierzystej. W rezultacie topnienie spowodowało, że wiele budynków jest zagrożonych. „Wszystko, co nie jest przykręcone do stałego podłoża, przemieszcza się” – mówi burmistrz Olsen. „Domy, drogi, infrastruktura krytyczna – wszystko”.

Poprzedni

Odbiór bagażu na lotnisku Svalbard (Helge Skodvin)

. Bank SpareBank 1 w Longyearbyen (Helge Skodvin)

Kierownik oddziału Trond Hellstad (Helge Skodvin)

. Główny inspektor Frede Lamo (Helge Skodvin)

Domy na wzgórzach (Helge Skodvin)

Mieszkaniec Daria Khelsengreen (Helge Skodvin)

Wejście do banku (Helge Skodvin)

Kim Holmen, dyrektor międzynarodowy w Norweskim Instytucie Polarnym (Helge Skodvin)

Znaki niedźwiedzi polarnych (Helge Skodvin)

Wyższe temperatury przyniosły również więcej deszczu i powodzi. W październiku 2016 r. niezwykle silne ulewy spowodowały wyciek wody do tunelu wejściowego Globalnego Skarbca Nasion, wywołując krótką panikę medialną. (Jak się okazało, nasiona nigdy nie były zagrożone.) Deszcz może również zdestabilizować pokrywę śnieżną w górach graniczących z miastem. W grudniu 2015 r. lawina na Sukkertoppen, pobliskim szczycie, pogrzebała 11 domów. Lamo i inni pospieszyli na miejsce z łopatami i odkopali swoich sąsiadów, choć 42-letni mężczyzna i 2-letnia dziewczynka zginęli. Inna lawina, w 2017 roku, zniszczyła dwa budynki mieszkalne i zmusiła do ewakuacji 75 mieszkańców. Miasto wydało wówczas 15 milionów dolarów na budowę płotów przeciwśnieżnych, które miały chronić najbardziej zagrożone obiekty. Tymczasem około 140 domów musiało zostać na stałe ewakuowanych ze względu na zagrożenie.

Raport Norweskiej Agencji Środowiska przewiduje więcej tego samego, z rocznymi temperaturami przewidywany wzrost aż 18 stopni do 2100 i opadów wzrasta aż o 65 procent. Oprócz zmiany sposobu życia ludzi na Svalbardzie, zmiany te będą miały niszczycielski wpływ na dziką przyrodę. Pewnego marcowego popołudnia, podczas mojej wizyty, Kim Holmen, międzynarodowy dyrektor Norweskiego Instytutu Polarnego, zabiera mnie na wycieczkę skuterem śnieżnym, aby pokazać mi zmiany w lokalnym środowisku. Pochodzi ze Szwecji, ma długą siwą brodę, nosi ciemne okulary przeciwsłoneczne i różową czapkę z dzianiny podarowaną mu przez byłą studentkę. Nosi też karabin przewieszony przez ramię, na wypadek gdybyśmy napotkali niedźwiedzie.

Zatrzymujemy się na skraju fiordu, który jest pozbawiony lodu. „O tej porze roku przejeżdżalibyśmy na skuterze śnieżnym na drugą stronę, ale teraz to tylko otwarta woda” – mówi. W morzach otaczających Svalbard historycznie ważne gatunki, takie jak dorsz polarny i foka obrączkowana, przemieszczają się na północ w miarę ocieplania się wód, podczas gdy makrela i wieloryby błękitne torują sobie drogę w głąb lądu.

Po półgodzinnej wędrówce przez miękki, cichy śnieg do rozległej, białej doliny widzimy dwa renifery. Obserwujemy, jak walczą o pożywienie. Opady deszczu spowodowały, że między śniegiem a leżącą pod nim trawą utworzyła się warstwa lodu, więc renifery muszą przebijać się przez lód, aby dostać się do roślinności. „To tylko pojedyncze liście, które mogą znaleźć” – mówi Holman. „To ciężka praca”.

Zmiana klimatu sprawiła, że życie stało się trudniejsze dookoła. Sabbatini musiał się wyprowadzić ze swojego chwiejącego się mieszkania. Jako dziennikarz opisywał wiele sposobów, w jakie Svalbard się przekształca, i odbierał telefony z mediów, gdy wyciek Globalnego Skarbca Nasion stał się międzynarodową wiadomością. Nigdy nie spodziewał się, że inne wydarzenie skradnie światło reflektorów.

21 grudnia tuż przed godziną 9 rano Hellstad szczęśliwie dotarł po chrupiącym śniegu do jednopiętrowego, obwieszonego soplami budynku, w którym mieści się poczta Longyearbyen i bank SpareBank 1. Przywitał się z dwuosobowym personelem, po czym usiadł za biurkiem w swoim narożnym gabinecie, by rozkoszować się parą unoszącą się z kawy.

O 10:40 kasjerka Kristine Myrbostad, młoda, lubiąca spędzać czas na świeżym powietrzu matka, stała za ladą w holu, gdy wszedł duży, ciemnowłosy mężczyzna z karabinem. W banku nie było innych klientów, a Popov wycelował w nią karabin, wypowiadając angielskie zwroty, których nauczył się przez Internet. „To nie jest żart,” powiedział w swoim grubym rosyjskim akcencie. „To jest napad. Potrzebuję stu tysięcy.”

Przerażona Myrbostad poszła z Popovem do biura Hellstada. Na początku Hellstad nie zdawał sobie sprawy, co się dzieje. Założył, że Popov po prostu przegapił znak zakazujący gościom wnoszenia broni do budynku. „Musi pan opuścić bank” – powiedział Hellstad. „Nie wolno ci tu mieć broni”

Popov, opatulony warstwami wełny i puchu, patrzył na niego uroczyście, pot ściekał mu po czole. Rosjanin wycelował swój karabin w Hellstada, który poczuł szok strachu. Popov powtórzył swoje wcześniejsze ostrzeżenie: „To nie jest żart. To jest napad. Potrzebuję stu tysięcy.”

Hellstad starał się, żeby Popov zrozumiał jego sytuację: był na odludziu, w mroźnych ciemnościach, w placówce z jednym małym lotniskiem. Jeden telefon mógł zamknąć całe miasto, więc nie było szans na ucieczkę. „To nie jest dobry pomysł dla ciebie” – powiedział Hellstad.

Popov powtórzył pozostałe angielskie słowa, które przećwiczył. „Potrzebuję pieniędzy” – powiedział. „Musisz mi dać pieniądze.”

Poprzedni

Mark Sabbatini, wydawca IcePeople (Helge Skodvin)

Biuro bankowe Tronda Hellstada (Helge Skodvin)

Turyści jeżdżący na skuterach śnieżnych (Helge Skodvin)

Pies zaprzęgowy (Helge Skodvin)

Miejscowa Lene Jeanette Dyngeland (Helge Skodvin)

Znak drogowy przed lotniskiem (Helge Skodvin)

Hellstad zawołał swojego drugiego pracownika, Svenn Are Johansena, który pracował na zapleczu banku, i powiedział mu, żeby zrobił to, co powiedział Popov. Johansen nerwowo chwycił stos różnokolorowych koron, wartych około 8000 dolarów, i położył je na stole w holu. Popov wypchał kieszenie swojego zimowego płaszcza, po czym wyszedł w czarny jak smoła dzień. To nie była bajka. Złodziej przybył do Longyearbyen naprawdę.

Kiedy oficer Frede Lamo został po raz pierwszy poinformowany o napadzie w SpareBank 1, który znajdował się w dole wzgórza od departamentu policji, uznał, że to pomyłka. „To nie jest coś, do czego jesteśmy tu w ogóle przyzwyczajeni” – mówi. Po tym, jak dowiedział się, że to się naprawdę wydarzyło, mentalnie prześledził protokół tego, co powinien zrobić. Funkcjonariusze potrzebowaliby broni i planu otoczenia banku. To małe miasto – gdzie będą ludzie o tej porze? Lamo przypomina sobie, że myślał. Co jeśli natkną się na tego człowieka? Zadzwoniono do pobliskiej szkoły podstawowej, aby dzieci pozostały w domach.

Prawie 15 minut po tym, jak Popov po raz pierwszy wszedł do banku, Lamo i czterech innych funkcjonariuszy podjechało radiowozami. Nie zauważyli złodzieja. Oczywiście, przestępca nie mógł odejść daleko. Nawet gdyby miał samochód, droga przez Longyearbyen nie daje zbyt wielu możliwości ucieczki. Kilka mil w jedną stronę i kończy się na lotnisku; kilka mil w drugą i zatrzymuje się na drzewie. Kiedy Lamo rozglądał się w południowych ciemnościach, doszedł do wniosku, że jest tylko jedna rzecz, którą można zrobić, jeśli ucieka się przed prawem w najbardziej na północ wysuniętym mieście świata: wskoczyć na skuter śnieżny i pojechać w dzicz.

Wyjeżdżając z miasta, musisz mieć przy sobie karabin dla ochrony, a ludzie często chodzą po ulicach z bronią przewieszoną przez ramię.

Z wyjątkiem Popova, który chciał zostać złapany. Po wyjściu ze SpareBanku, chętnie pozbył się swojej broni. Nie chciał broni. Chciał pomocy. Przeszedł przez parking i wrócił do Longyear78, z karabinem w ręku, gdzie urzędnik upomniał go za noszenie naładowanej broni po mieście, zanim ją odebrał.

Panikowany, Popov potrzebował usłyszeć znajomy głos. Zadzwonił do swojej matki w Wołgogradzie i powiedział jej, że właśnie dokonał napadu. „Poradziła mi, żebym uciekał, ale ja powiedziałem mamie, że jestem na bezludnej wyspie” – powiedział Popow kilka miesięcy później na procesie karnym, według relacji jednego z dziennikarzy. Zamiast tego wrócił do banku pieszo. Będzie twierdził w sądzie, że zamierzał zwrócić gotówkę.

Lamo i inni policjanci właśnie przybyli, gdy Popov zbliżył się do budynku. Nie miał broni, tylko koronę upchniętą w kieszeniach płaszcza. Zza zamkniętych drzwi banku Hellstad obserwował, jak Lamo i inni kazali Rosjaninowi rzucić się na ziemię i zakuć go w kajdanki.

8 maja 2019 roku sąd okręgowy w kontynentalnej Norwegii skazał Popova pod zarzutem rażących gróźb, użycia siły przymusu i nielegalnego użycia broni. Nakazano mu zapłacić po 20 000 koron, czyli około 2300 dolarów, na rzecz Hellstada i dwóch innych pracowników SpareBank 1, a także skazano go na rok i dwa miesiące w więzieniu w Tromsö. Kiedy Popov zostanie zwolniony, zostanie wydalony z Norwegii.

„Był dość skruszony”, mówi Hellstad, który oglądał wyrok na livestreamie. „Nie chciał nikogo skrzywdzić. Cieszę się, że ta sprawa jest już za nami.”

Ale wstrząsy wtórne pozostały. „Nigdy nie sądziłem, że doczekam dnia, w którym to się tutaj wydarzy” – mówi Sabbatini. „Chodzi mi o to, co on sobie myślał?”. Równocześnie z napadem, Sabbatini mówi, nastąpił szerszy wzrost przestępczości. Jednemu ze znajomych ukradziono kanistry z paliwem z jego podwórka; innemu zabrano pierścionek zaręczynowy z szafki. Sabbatini nie zostawia już swojego laptopa bez opieki w Fruene. „Ludzie zaczęli zamykać swoje samochody i domy na klucz” – ubolewa.

Pod koniec mojej wizyty, I snowmobile z Holmen do góry Longyearbreen lodowiec, zamiatanie zbocze lodu cięcia przez dolinę poza miastem. Wiatr sprawia, że robi się biało, gdy wspinamy się na pokrytą śniegiem powierzchnię, ale gdy docieramy na szczyt, oczyszcza się, dając nam wspaniały widok na wielobarwne domy daleko poniżej i chrzęszczący fiord w oddali. Holmen powiedział mi, że lodowiec, który ma tysiące lat, topnieje w tempie około jednej stopy rocznie. Patrząc z góry na Longyearbyen, nie sposób nie wyobrazić sobie zupełnie innego życia w tym miejscu w niedalekiej przyszłości. Może nadal będzie to miejsce dla ludzi szukających ucieczki od wszystkiego, ale to się zmieni. Już się zmieniło.

Dla Hellstad i innych, rabunek jest jak groźny omen – znak, że ta wersja bajki może nie mieć szczęśliwego zakończenia. „To tak, jakby do miasta nadciągał wielki, okrutny świat” – mówi. „Jak historia Cardamom, to miejsce, gdzie nikt nie robi żadnej krzywdy – ale to jest teraz jakby złamane.”

Sprostowanie: (Jan 8, 2020) W wersji drukowanej tej historii, my błędnie podał odległość od miasta Longyearbyen do bieguna północnego. Historia została zaktualizowana, aby odzwierciedlić to jest około 800 mil. Outside żałuje tego błędu.

Zdjęcie główne: Helge Skodvin

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.