Zobacz słowo „psychodeliczny” w słowniku, a jedną z pierwszych definicji będzie „rozszerzanie umysłu”. To jest to, co łączy wszystkie najlepsze psychodeliczne albumy. Większość z nich powstała w złotej erze lat 1966-1968, ale sporo pojawiło się później. Niektóre z nich powstały w epicentrach psychodelii – San Francisco i Los Angeles, inne pochodzą z tak odległych miejsc jak Brazylia, Teksas czy Wielka Brytania. Niektóre z nich były wyraźnie inspirowane kwasem, ale przynajmniej jedna została stworzona przez artystę (Prince), który nigdy nie zażywał halucynogenów. Niektóre wpisują się w klasyczny model muzyki psychodelicznej, inne są po prostu duchowo związane z tą sceną. Wszystkie z nich są jednak gwarantowane, aby zabrać swoją głowę do miejsc, w których nigdy wcześniej nie była.

Myślisz, że pominęliśmy jeden z twoich ulubionych psychodelicznych albumów? Daj nam znać w sekcji komentarzy, poniżej.

Otrzymuj najnowsze rockowe wiadomości prosto do swojej skrzynki odbiorczej!

Otrzymuj najnowsze informacje o uDiscover Music prosto do swojej skrzynki odbiorczej!

Otrzymuj najnowsze informacje o prog rocku prosto do swojej skrzynki odbiorczej!

Podczas czytania posłuchaj naszej playlisty Psychedelic Songs tutaj.

30: Cream: Disraeli Gears (1967)

Cream byli tylko częściowo zespołem psychodelicznym. Nawet kiedy brali kwas, byli bardziej nastawieni na granie bluesa i improwizację. Ale kilka z ich utworów to psychodeliczne punkty orientacyjne, a dwa z nich (’Strange Brew’ i 'Tales of Brave Ulysses’) otwierają każdą stronę oryginalnego winylowego tłoczenia Disraeli Gears. I nie zapominajmy o tej ikonicznej okładce albumu.
Must hear: 'Strange Brew’

29: Nirvana: The Story Of Simon Simopath (1967)

Muzycznie angielski duet Nirvana nie mógłby się różnić od zespołu z Seattle o tej samej nazwie. Zawdzięczając nieco Donovanowi i The Incredible String Band, ten koncepcyjny album jest przesiąknięty łagodnością rymowanek i kwiatowym kaprysem. Jednak główny koncept, o nieszczęśniku, który odnajduje nowe życie po pobycie w zakładzie psychiatrycznym, był czymś, co grunge’owi imiennicy Nirvany mogliby docenić.
Musisz posłuchać: 'Wings Of Love’

28: The Rolling Stones: Their Satanic Majesties Request (1967)

Triumfem jedynego psychicznego albumu The Rolling Stones, Their Satanic Majesties Request, było to, że mogli objąć wszystko – muzykę indiańską, taśmowe dziwactwa Pink Floyd, orkiestrowane szaleństwa – i nadal brzmieć jak Stonesi. Nazwijcie to epokowym dziełem, ale singiel „She’s A Rainbow” do dziś znajduje się w ich setlistach.
Must hear: '2000 Light Years From Home’

27: Tame Impala: Lonerism (2012)

Tame Impala mastermind Kevin Parker jest jednym ze współczesnych artystów robiących najwięcej z wpływami trippy 60s, a jego solowe nagrania ujawniają wielobarwny świat wewnątrz jego głowy. Na drugim albumie Tame Impala, Lonerism, bawi się brzmieniami vintage, od analogowych syntezatorów po gitary fuzz i zestawy perkusyjne DIY, które później łączy z elementami trip-hopu.
Musisz posłuchać: 'Music To Walk Home By’

26: Aphrodite’s Child: 666 (1972)

Genesis słynnie zrobiło 'Apocalypse In 9/8′, ale na tym podwójnym albumie, Aphrodite’s Child uwolniło jeden w każdej sygnaturze czasowej, jaka istniała. Łącząc późne psycho i wczesny progres, 666 skutecznie przybliża to, czego doświadczyłbyś czytając Księgę Apokalipsy, kiedy kwas zaczął działać. Fakt, że wokalista Aphrodite, Demis Roussos, stał się łatwo słuchającą gwiazdą, podczas gdy klawiszowiec Vangelis pomógł wymyślić New Age, jest psychodeliczny sam w sobie.
Musisz posłuchać: 'The Four Horsemen’

25: Donovan: Sunshine Superman (1966)

Donovan jest w niektórych kręgach odrzucany (nie tylko przez Boba Dylana w Dont Look Back) jako lekkoduch, ale, hej – to nie jego wina, że dobrze się bawił w latach 60. i wyszedł z tego bez szwanku. Na jego najbardziej psychodelicznym albumie, Sunshine Superman, znajduje się kilka naprawdę ciężkich utworów, w tym niezatarty singiel i niewymagający wyjaśnień 'The Trip’. Inne kawałki to między innymi oda do San Francisco 'Fat Angel’ (która pozdrawia Jefferson Airplane, którzy później ją coverowali) i często coverowany 'Season Of The Witch’, który przepowiada czas, kiedy hipisi zaczną próbować się wzbogacić.
Must hear: 'The Trip’

24: Blues Magoos: Psychedelic Lollipop (1966)

Debiutancki album Blues Magoos z 1966 roku zyskuje nieśmiertelność już za sam drugi singiel: '(We Ain’t Got) Nothin’ Yet’, jedną z najbardziej podnoszących na duchu piosenek epoki. Znajduje się tu również definitywnie odjechana wersja często coverowanego 'Tobacco Road’ oraz zainspirowany kwasem 'Love Seems Doomed’. I nie zapominajmy, że byli tylko dziećmi, kiedy nagrywali jeden z najlepszych psychodelicznych albumów połowy lat 60-tych; wokalista Peppy Theilhelm miał zaledwie 16 lat.
Must hear: 'We Ain’t Got Nothin’ Yet’

23: The Temptations: Cloud Nine (1969)

Cloud Nine był albumem, który zmienił równanie dla Motown, ponieważ do The Temptations dołączył nowy wokalista Dennis Edwards i wizjonerski pisarz-producent Norman Whitfield. Mniej więcej połowa albumu jest nadal w tradycyjnym stylu Temptations, ale przyszłość psychodelicznego soulu nadchodzi poprzez aktualny utwór tytułowy – z nieusuwalnym intro Dennisa Coffey wah-wah – a zwłaszcza „Runaway Child, Running Wild”, upiorną epopeję produkcyjną, która stała się hitem w swojej zmontowanej formie.
Must hear: 'Runaway Child, Running Wild’

22: The Dream Syndicate: The Universe Inside (2020)

Rozgrzewa nas serce, że na tej liście najlepszych psychodelicznych albumów możemy umieścić wydawnictwo z 2020 roku. The Dream Syndicate zaistnieli jako członkowie legendarnego, inspirowanego psychiką Paisley Underground z Los Angeles w latach 80-tych, a Steve Wynn stał się znaczącym autorem piosenek, ale trzecie wydawnictwo, które ukazało się po ich ostatnim zjeździe jest czymś zupełnie innym. Z pięciu utworów obejmujących podwójny album, pozostawiają konwencjonalne struktury piosenek za sobą i odkrywają rozszerzające umysł możliwości tekstury i groove, udowadniając, że nadal można znaleźć nowe terytorium do zbadania.
Must hear: 'The Regulator’

21: Caravan: In The Land Of Grey And Pink (1971)

Istnieje cienka granica między psych rockiem a progresem, a na In The Land Of Grey And Pink, Caravan z łatwością działał po obu stronach. Jest coś pięknie angielskiego w kapryśnym hipisowskim humorze w utworze tytułowym i 'Golf Girl’, który zamienia nielegalną substancję w herbatę. Druga połowa albumu to bezbłędna suita, która zawiera trochę jazzu straight ahead, ciężki riff lub dwa i cudowną pastoralną melodię pod koniec.
Musisz posłuchać: 'In The Land Of Grey And Pink’

20: Iron Butterfly: In-A-Gadda-Da-Vida (1968)

Wspaniałą rzeczą w tym albumie jest to, że jest to całkiem dosłownie bubblegum pop na kwasie. Zabierzcie 15 minut trippy jammowania, a utwór tytułowy jest radosną piosenką miłosną, którą mógłby nagrać Ohio Express. Ale, oczywiście, 15 minutowy jam to w dużej mierze urok każdego wspaniałego psychodelicznego albumu. Nawet druga strona In-A-Gadda-Da-Vida jest równie chwytliwa, co trippy i pozostawia nas z wielką mądrością lat 60-tych: „Flowers and beads are one thing/But having a girl, that’s something!”
Must hear: 'In-A-Gadda-Da-Vida’

19: The Pretty Things: SF Sorrow / Small Faces: Ogden’s Nut Gone Flake (oba 1968)

Te dwa albumy muszą iść razem, ponieważ oba ukazały się w 1968 roku, oba były jednymi z pierwszych albumów koncepcyjnych i oba zostały nagrane przez brytyjskie zespoły, które robiły proste R&B zaledwie kilka miesięcy wcześniej. Reprezentują też emocjonalne przeciwieństwa: Album The Pretty Things opowiada żałobną, ale przejmująco melodyjną historię człowieka i jego studni samotności. Small Faces, co charakterystyczne, nie mieli czasu na łzy: Ich psychiczna epopeja to wesoły rave-up, z poboczną bajką, music-hallowym wybuchem singla (’Lazy Sunday’), a nawet odrobiną proto-metalu w postaci 'Afterglow’.
Must hear: 'Lazy Sunday’

18: Todd Rundgren: A Wizard, A True Star (1973)

Jeden z najbardziej zuchwałych i najlepszych psychodelicznych albumów, jakie kiedykolwiek powstały, A Wizard, A True Star ukazał się właśnie wtedy, gdy Todd Rundgren zyskał reputację twórcy piosenek popowych, a świat oczekiwał więcej tego samego. Zamiast tego dostarczył nam Technicolorową podróż umysłu. To prawdopodobnie powód, dla którego nigdy nie stał się supergwiazdą mainstreamu, ale także powód, dla którego 45 lat później wielu z nas wciąż za nim podąża.
Musisz posłuchać: 'International Feel’

17: The Moody Blues: In Search Of The Lost Chord (1968)

Każdy z klasycznych siedmiu albumów The Moodies był jednolitym oświadczeniem, a każdy z nich był inny, ale In Search Of The Lost Chord był najbardziej psychodeliczny. W zestawie precyzyjnie wykonanych piosenek, które zaczynają się od zaproszenia do „Ride My See-Saw”, poszukiwania esencji życia zaprowadziły Moodies na trzy możliwe ścieżki: kwas, medytacja i romantyczna miłość. Później w swojej karierze zdecydowali się na opcję trzecią.
Musisz posłuchać: 'Legend Of A Mind’

16: The Dukes Of Stratosphear: 25 O’Clock (1985)

Niezamaskowany album XTC to świetny kawał muzycznego dowcipu – jeśli znasz się na psychologii lat 60. Ale ich alter-ego Dukes Of Stratosphear to także pełen miłości i dokładny hołd dla najlepszych psychodelicznych albumów, a każda piosenka jest tu wspaniała sama w sobie. Od floydowskiego utworu tytułowego do zainspirowanego Moodies 'Your Gold Dress’, psychiczne wpływy przeniosą się na następny właściwy album XTC, Skylarking.
Musisz posłuchać: 'Your Gold Dress’

15: Hüsker Dü: Zen Arcade (1984)

Psychedelia była jednym z wielu stylów ogarniętych przez rockowe podziemie lat 80-tych, a wpływ Zen Arcade był ogromny. Nadal jest tu mnóstwo hardcorowej wściekłości Hüsker Dü, ale grupa wykorzystuje również pętle taśmowe, powracające fragmenty piosenek i epicki jam zamykający album, aby przywołać kalejdoskopowe doświadczenia młodego człowieka z pierwszego roku z dala od domu.
Musisz posłuchać: 'Something I Learned Today’

14: Dr John: Gris-Gris (1968)

Na tym klasycznym debiutanckim albumie Dr John zdał sobie sprawę, że duchowe wyobrażenia psychodelii i nowoorleańskiego voodoo nie są od siebie odległe. Współpracując z najlepszymi sesjonistami z Crescent City, stworzył upiorne i funkowe brzmienie, jakiego nie słyszano wcześniej, a do tego wykreował niezapomnianą postać. Jeśli 'I Walk On Gilded Splinters’ to nie jest psychodrama, to nie wiemy co nią jest. Fun fact: cały album został sfinansowany z pieniędzy, które Dr John i jego aranżer zarobili na sesjach Sonny’ego & Cher.
Must hear: 'I Walk On Gilded Splinters’

13: Prince and The Revolution: Around The World In A Day (1985)

Around The World In A Day był kontynuacją Purple Rain, której nikt nie przewidział, Prince szeroko rozszerzył zarówno swój muzyczny szablon, jak i swoją świadomość – z pomocą Wendy i Lisy, które najwyraźniej dały mu jego pierwszą płytę Beatlesów. Raspberry Beret” wprowadził nowe pokolenie w świat psychodelii lat 60-tych, ale na płycie nie było tylko słońca i kwiatów. 'Condition Of The Heart’ może być najmilszą balladą Prince’a, podczas gdy 'Temptation’ serwuje pełne napięcia spotkanie z Bogiem.
Musisz posłuchać: 'Paisley Park’

12: The Zombies: Odessey & Oracle (1968)

Wiesz, że album jest ponadczasowy, gdy potrzeba pół wieku, by został właściwie doceniony. The Zombies byli jednak dokładnie z duchem czasu w 1968 roku, ewoluując ze swoich R&B początków i pisząc jeden z najbardziej trwałych hymnów pokoju i miłości, jedyny przebój Odyssey & Oracle, 'Time Of The Season’. Ale trzeba było dziesięcioleci, aby większość ludzi usłyszała resztę albumu i zdała sobie sprawę, jak pięknie pomysłowe to wszystko było. Nie jest tajemnicą, że The Zombies byli nieskazitelnie czyści w porównaniu do większości zespołów z lat 60-tych, ale ten album był wizjonerski jak mało który.
Must hear: 'Time Of The Season’

11: Country Joe And The Fish: Electric Music For The Mind And Body (1967)

Wczesne wydanie w 1967 roku, debiutancki album Country Joe And The Fish otworzył wszystkie rodzaje możliwości: upojne dżemy, poetyckie ballady, swobodne ragi, a nawet posmak satyry politycznej. Ponieważ Joe McDonald był przede wszystkim autorem piosenek, cały album opakowany jest w melodyjne opakowanie. Zamykający album „Grace” to romantyczna epopeja na cześć Grace Slick (Janis Joplin zostanie podobnie potraktowana na kolejnym albumie).
Musisz posłuchać: 'Flying High’

10: The Monkees: Head (1968)

Jeśli nie uważasz, że The Monkees (lub Carole King) byli psychodeliczni, nie słyszałeś 'Porpoise Song’, wirującego i hipnotycznego utworu z ich albumu soundtrackowego Head. Okazało się, że to za dużo dla ich przednastoletnich fanów i był to pierwszy singiel Monkees, który okazał się klapą. W innym miejscu na płycie Mike Nesmith wpada w wir utworu „Circle Sky”, podczas gdy Peter Tork wnosi do albumu fuzztone rocker o reinkarnacji; wszystko to jest utrzymane razem z surrealistycznymi, mówionymi fragmentami dźwięków. Jeśli myślisz, że ten album jest na wyciągnięcie ręki, poczekaj, aż zobaczysz film.
Musisz posłuchać: 'Porpoise Song’

9: The 13th Floor Elevators: The Psychedelic Sounds Of The 13th Floor Elevators (1966)

W kontekście kariery frontmana Roky’ego Ericksona, jest to stosunkowo prosty rock’n’rollowy album: otwierający „You’re Gonna Miss Me” jest niczym innym jak punkowym kamieniem milowym, elektrycznym dzbanem i wszystkim. Pod pewnymi względami jest to jednak wielki psychodeliczny album, który powinni byli nagrać The Rolling Stones. The Elevators zajmują się surowymi blues-rockowymi piosenkami z niesamowitymi obrazami i, jak zawsze, nieziemskim skowytem głosu Ericksona.
Musisz posłuchać: 'You’re Gonna Miss Me’

8: The Doors: The Doors (1967)

W pierwszym tygodniu 1967 roku, kiedy ukazał się ten album, przyszłością rocka mogło być wszystko, łącznie z zespołem o jazzowej identyfikacji z dionizyjskim poetą Beat na czele. Samoistny debiut The Doors jest niezwykle różnorodny, zawiera covery piosenek zarówno Williego Dixona, jak i Bertolta Brechta. Pierwsza strona zamyka się seksualnym wyzwoleniem „Light My Fire”, podczas gdy druga kończy się apokalipsą w „The End”. Jednym z najlepszych psychodelicznych albumów wszech czasów jest jednak to, że każda nuta dotyczy transcendencji.
Must hear: 'The End’

7: Jefferson Airplane: After Bathing At Baxter’s (1967)

Jak później wyjaśnił Paul Kantner, „kąpiel w Baxter’s” była zespołowym slangiem oznaczającym upuszczanie kwasu, a wpływ ten jest wyraźniejszy niż na bardziej zorientowanych na piosenki późniejszych albumach Jefferson Airplane. Grace Slick pisze parę swobodnie kojarzących się piosenek kabaretowych; Jorma Kaukonen i Jack Casady poświęcają dziesięć minut na wyznaczenie terytorium Hot Tuna na następne 50 lat; a 'The Ballad Of You And Me And Pooneil’ Kantnera jest jedną z najbardziej radosnych piosenek o kwasie, jakie kiedykolwiek napisano.
Musisz posłuchać: 'The Ballad Of You And Me And Pooneil’

6: Grateful Dead: Aoxomoxoa (1969)

To było tak psychodeliczne, jak tylko Dead zdołali kiedykolwiek wejść do studia. Ośmiominutowy 'What’s Become of The Baby’ był efektywnie ich 'Revolution 9′, ale zauważcie jak fazowanie na głosie Jerry’ego Garcii nadaje 'China Cat Sunflower’ poczucie tajemnicy, którego brakuje wielu wersjom na żywo. W międzyczasie pojawiają się ostatnie wskazówki dotyczące wczesnych garażowo-rockowych tendencji Dead (’Doin’ That Rag’) oraz, w utworze 'St Stephen’, ich przyszłości w Americanie.
Musisz posłuchać: 'What’s Become Of The Baby’

5: Gal Costa: Gal (1969)

Brazylijski ruch Tropicália dotyczył w równym stopniu psychodelii, co deklaracji politycznej: była to radykalna muzyka tworzona przeciwko opresyjnemu rządowi. Był również porywający pod względem czysto muzycznym, wydając przełomowe dzieła Toma Zé, Os Mutantes i Caetano Veloso. Ale to album Gal Costy z 1969 roku był najbardziej radykalny i najpiękniejszy z nich wszystkich. Costa, znany już jako znakomity wokalista popowy, współpracuje tu z zespołem studyjnym o wysublimowanym, dziwacznym charakterze. To, co robią z 'Cinema Olympia’ Veloso – pierwotnie miłą piosenką o filmach – jest naprawdę niesamowite.
Musisz posłuchać: 'Cinema Olympia’

4: The Jimi Hendrix Experience: Electric Ladyland (1968)

Jimi Hendrix był psychodeliczny przez samo swoje istnienie, a ekspansywny podwójny album Electric Ladyland przyniósł cię dalej w głąb jego głowy (i bliżej innych części jego anatomii) niż jakakolwiek inna płyta. Blues jest epicki, rockery wściekłe, a wycieczki poboczne (jak większość strony trzeciej na oryginalnym winylu) prowadzą na niezbadane terytorium. Na 'Voodoo Child (Slight Return)’ udowadnia, że wyobrażenia zawarte w bluesowych tekstach zawsze były psychodeliczne na samym początku.
Must hear: 'Voodoo Child (Slight Return)’

3: Spirit: Twelve Dreams Of Dr Sardonicus (1970)

Wydany w listopadzie 1970 roku, był ostatnim arcydziełem oryginalnej ery psychodelicznej. Lirycznie, Twelve Dreams Of Dr Sardonicus zamyka wszystko, co ta era próbowała powiedzieć. Utwory takie jak 'Nature’s Way’ i 'Nothing To Hide’ kręcą nosem na heteroseksualny świat; 'Love Has Found A Way’ i 'Life Has Just Begun’ ilustrują jak wiele jest możliwe, jeśli twój umysł jest na to gotowy. Muzycznie, album jest nieskończenie pomysłowy, łącząc jazz, pop i ciężki rock zespołu na tej samej płaszczyźnie astralnej. I choć krystalizuje moment w czasie, nie brzmi ani trochę przestarzale.
Musisz posłuchać: 'Life Has Just Begun’

2: The Beatles: Magical Mystery Tour (1967)

Jeśli był jeden moment, który zmienił wszystko i psychodelizował świat, to było to wydanie 'Strawberry Fields Forever’ (z podkładem 'Penny Lane’) jako singla w lutym 1967 roku. Po prostu, fale AM nigdy wcześniej nie wyrzuciły czegoś podobnego. Były już klasykami, gdy album Magical Mystery Tour ukazał się w okolicach Bożego Narodzenia (w USA; piosenki, pomniejszone o pojedyncze strony z epoki, zostały wydane jako zestaw double-EP w Wielkiej Brytanii), ale takie utwory jak 'I Am the Walrus’ i 'Fool On The Hill’ pokazały, że The Beatles wciąż mieli więcej przygód w zanadrzu.
Must hear: 'Strawberry Fields Forever’

1: Love: Forever Changes (1967)

Ten klasyczny album z naprawdę wyróżnia się wśród najlepszych psychodelicznych albumów. Nie ma tu żadnych efektów studyjnych, żadnych swobodnych jamów, a nawet prawie żadnych gitar elektrycznych. Psychodeliczne wpływy pochodziły wyłącznie z umysłu Arthura Lee, którego teksty były zawsze inne niż wszystkie i nigdy nie dające się w pełni zdefiniować, a melodie całkowicie niezapomniane. 'You Set The Scene’ wciąż jest jednym z największych egzystencjalnych oświadczeń rocka.
Musisz posłuchać: 'You Set The Scene’

Szukasz więcej? Odkryj początki rocka psychodelicznego.

ADVERTISEMENT
ADVERTISEMENT
ADVERTISEMENT

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.