Musiałem odczołgać się sto metrów od torów, przedzierając się przez gęstą dżunglę, a następnie znaleźć nikłą ścieżkę, która prowadziła w dół, w kierunku ryku rzeki. Tu, na dnie lasu, wszystko było żywe. Malutki ptaszek z białą brodą i czerwonymi nóżkami stał na swoim miejscu, wydając dźwięk jak młot pneumatyczny, ale to, co chciałem zobaczyć, mogłem tylko usłyszeć, ćwierkając do siebie w czubkach drzew.

Kamera w ręku, wyciągnąłem szyję, aby uzyskać widok. Chmury małych much kłębiły się wokół mnie, ale oparłem się chęci, by je odepchnąć. Z tyłu głowy miałem ostrzeżenie Eduardo, naszego przewodnika, o wężach. Coś szeleści za mną i I span around.

Standing tam była mała starsza pani w białym smock. Jej włosy były długie i bardzo czarne. Wpatrywała się we mnie beznamiętnie, jej twarz była bez wyrazu; jej palce pracowicie tkały jakieś włókna, które wyciągnęła z krzaków. U jej stóp, które były nagie, leżała mała szara świnia, za nią kura, a za nią elegancki pies myśliwski, który również unikał mojego wzroku. Spróbowałem mojego jedynego słowa w rdzennym języku Kogi: „Anchiga”. Brak reakcji. Kiedy słyszałem ten język, brzmiał jak coś, czego nauczyłem się od orłów preriowych sto tysięcy lat temu. W tym duchu spróbowałem jeszcze raz. „Aancheega.”

Nic.

Wyciągnąłem moją książkę terenową. Okazała zainteresowanie. Przez przypadek otworzyła się na kolibrach, których Kolumbia może się poszczycić 162 gatunkami, z których wiele jest zadziwiająco podobnych. Starsza pani, bez wahania, wskazała na wybór tych, które żyją wokół jej domu, w dżunglach Sierra Madre de Santa Marta.

Wskazałem na drzewo i zacząłem kartkować strony. Przy tukanach zatrzymała mnie i stuknęła sękatym opuszkiem palca w tukana szponiastego, wspaniałą bestię dżungli z tęczowym dziobem długim jak moje przedramię. Zrobiła kilka kroków w bok i wskazała w górę. Podążyłem za jej wzrokiem i tam był, wysoko w baldachimie, głaszcząc swój dziób na gałęzi i opalając się w promieniach wczesnego poranka.

Zrobiłem kilka zdjęć, po czym odwróciłem się, by pokazać jej wyniki, ale kobieta i jej menażeria zwolenników rozpłynęła się w lesie. Nie powiedziała do mnie ani słowa.

Byłem na szlaku prowadzącym do Teyuny, zrujnowanego miasta położonego głęboko w porośniętych dżunglą górach Sierra Nevada, ośnieżonego pasma sięgającego 5500 m wysokości, które jest widoczne z palmowych plaż karaibskiego wybrzeża Kolumbii. Słowo o Teyunie wyciekło z Kolumbii od czasu jej ponownego odkrycia przez poszukiwaczy skarbów w latach 70-tych, ale problemy z rebeliantami i handlarzami narkotyków zniechęciły do jakichkolwiek wizyt, dopóki armia kolumbijska w końcu nie zabezpieczyła tego obszaru w około 2005 roku.

Do tego czasu oczekiwania były wysokie: „Nowe Machu Picchu!” „Zaginione miasto!” Rosnąca liczba nieustraszonych turystów z plecakami rozpoczęła pięciodniową wędrówkę z przewodnikami z nadmorskiego miasta Santa Marta i teraz widzi około 8,500 odwiedzających rocznie. W 2011 roku milion osób udało się do Machu Picchu.

W przeważającej części, te 8,500 osób wchodzi i wychodzi bez żadnej interakcji z mieszkańcami tego szmaragdowego lasu. Są tu kryte strzechą chaty obok szlaku, kilka ponurych twarzy zerkających zza rogów lub zza drzew. Czasem jakaś kobieta, ubrana na biało i boso, przemknie obok, unikając kontaktu wzrokowego. Na jej plecach będzie siedziało dziecko, niemrawo wpatrujące się w obcych. Nigdy się nie odzywają ani nie uśmiechają, te długowłose duchy.

Większość przewodników jest Kolumbijczykami, co oznacza, że są outsiderami i nie znają Kogi ani Wiwa, dwóch języków plemion wzdłuż szlaku. Prowadzą swoich gości, prawie wszystkich z Europy lub Ameryki Północnej, szybko naprzód. Chodzi o to, by dotrzeć do Zaginionego Miasta, a potem wrócić do ciepełka na wybrzeżu.

Mógłbym zrobić to samo, gdybym nie miał szczęścia znaleźć Eduardo, przewodnika z mieszanym pochodzeniem Wiwa i Kogi, który mówi w obu językach, a także po hiszpańsku. Wraz ze swoimi dwoma braćmi, Eduardo postanowił zrobić coś z tym, co obcy mają do powiedzenia na temat wędrówek przez ziemię jego ludu i założył firmę przewodnicką. Byłam z Eduardo i innym przewodnikiem, Zalemaku, który jest Kogi.

Zalemaku na stopniach starożytnego Teyune, Kolumbia. Fot: Kevin Rushby for the Guardian

To Zalemaku odnalazł mnie u stóp drzewa, zachwyconego tukanami. Wróciliśmy na szlak i ruszyliśmy dalej, wkrótce doganiając Eduardo i jego dwie młodsze siostry, Annę i Lucię, które przyjechały zobaczyć miasto po raz pierwszy. Starsza pani też tam była, gawędząc w języku Kogi, i musieliśmy jeszcze raz dobrze przejrzeć moją książkę o ptakach.

Zaczęliśmy dwa dni wcześniej, a pierwszy postój na nocleg nastąpił po sztywnym trzygodzinnym podejściu z wioski u podnóża góry, gdzie ziemia była mieszanką trawy i lasu, w większości należąca do nieplemiennych campesinos. Drugi dzień, jednak, przyniósł nam wyżej i głębiej w las.

Spaliśmy w hamakach w schronisku z blaszanym dachem i pływaliśmy w krystalicznie czystej rzece Buritaca, podczas gdy gigantyczne, opalizujące niebieskie motyle fruwały nad głowami. Pierwsi odkrywcy zbierali te cudowne stworzenia, zabijając je przy pogłosie wystrzałów z karabinów, ale plemiona, wyjaśnił Zalemaku, nigdy nie zrobiłyby czegoś takiego. „Jeśli cokolwiek zabijemy, mamos każe nam zapłacić odszkodowanie górze.”

„Co to jest mamo?” zapytałem.

„Jak kapłan,” było jego wyjaśnieniem.

Właśnie dołączyłem ponownie do grupy, kiedy Zalemaku zauważył starca przed sobą. „To,” powiedział, „jest mamo.”

Mamo, jak wszyscy miejscowi, był początkowo milczący, ale gdy Eduardo zaczął z nim rozmawiać w języku Kogi, szybko się rozluźnił i stał się przyjazny. Zapytałem go, jaka jest jego rola.

„Dbamy o las”, powiedział. „To miejsce naszych przodków i jest tu wiele miejsc duchowych.”

Co go teraz niepokoiło? Czy podobał mu się fakt, że turyści przyjeżdżają, aby zobaczyć Zaginione Miasto?

Poprawił mnie: „Dla nas ono nigdy nie było zaginione. Lubimy, gdy turyści przyjeżdżają, jeśli chcą zrozumieć naszą kulturę. To, co zmieniło to miejsce, to fakt, że kolonialiści zabrali złoto z Teyuny. Dlatego wszystko jest nie tak.”

Okradzenie Teyuny przez konkwistadorów miało miejsce w 1578 roku, ale dla mamo wydawało się to wydarzeniem niedawnym. „Miasto jest matką równowagi świata. Chcemy, żeby odłożyli złoto z powrotem”. To jest sedno filozofii Kogi: ziemia musi być utrzymywana w równowadze. W niezwykłym dokumencie nakręconym przez BBC w 1990 roku, zatytułowanym The Heart of the World, Kogi mamos wzywali świat do wysłuchania ich ostrzeżeń o środowisku, o fatalnej nierównowadze, którą powodowała pazerna konsumpcja.

Turyści odpoczywający w ostatnim obozie przed Teyuną. Fot: Kevin Rushby for the Guardian

Jak szliśmy pod górę, było oczywiste, że plemiona mają subtelne zrozumienie lasu. Mimo że uprawiają rolnictwo, prowadzą również ogrody pod baldachimem lasu, uprawiając kokainę, banany i kawę na niewielką skalę, ledwie zakłócając florę i faunę dookoła. Jest to kontrast w stosunku do ogromnych monokultur bananowych na wybrzeżu: Santa Marta jest źródłem wielu europejskich bananów. Otoczone ze wszystkich stron przez żarłoczny, głodny ziemi przemysł rolniczy, ziemie tubylcze wydają się być zagrożonymi sanktuariami idyllicznej bioróżnorodności.

Ziemie nie są jednak jedynym problemem. Trzeciego dnia spotkaliśmy brata Eduardo, Laurenzio, który sprowadzał kolejną grupę, i zwrócił uwagę, że język jest kolejnym zmartwieniem.

„Nasze języki są w prawdziwym niebezpieczeństwie wyginięcia”, powiedział. „Młodzi mężczyźni chcą teraz mówić tylko po hiszpańsku. Widzą, że to jedyny sposób, aby zostać zaakceptowanym.”

Pięć wieków po tym, jak Europejczycy wkroczyli na ich terytorium, nadal nie ma słownika języka Wiwa lub Kogi, ani żadnego nauczania w tych językach.

Stałem z boku na torze, aby przepuścić mężczyznę Kogi prowadzącego muła. Małe dziecko siedziało na koniu, naszyjniki z koralików kołysały się.

„Anchiga!” Brak odpowiedzi. „Zunggway!” To była moja ostatnia próba kontaktu, „cześć” w języku Wiwa. Żadna z nich nie spotkała się z niczym poza pustym spojrzeniem.

Raczej podziwiałem ich niewzruszony hauteur. Z Zalemaku i Eduardo było jednak inaczej. Mężczyźni witali się i wyciągali ze swoich ręcznie tkanych toreb na ramię małe zawiniątko z liśćmi koki. Wiązka ta była następnie wrzucana do torby drugiego mężczyzny i rozpoczynała się dwuminutowa orgia pogawędek. Podczas rozmowy nabierają pastę z limonki z tykwy, poporo, i nakładają ją na liście, które następnie wkładają sobie do policzków. Zamyśleni wycierali chochlę o bok poporo, tak jak starszy pan stuka swoją fajkę. Z biegiem lat twardnieje to w gruby kołnierz wapienny.

Eduardo i Laurenzio. Fot: Kevin Rushby for the Guardian

„Mówią, że jest miarą mądrości człowieka” – powiedział Eduardo, którego można było spotkać bez liścia wetkniętego w policzek tylko wtedy, gdy leżał poziomo w hamaku. Widziałem, że bez tych paszportów do rozmowy i dyplomacji byłem beznadziejnie skrępowany.

Byliśmy w ciągłym ruchu. W połowie ranka nasz kucharz, Enrique, dogonił nas i wyprzedził. Zrobił nam już śniadanie – arepas (naleśniki z mąki kukurydzianej) i jajka – i musiał zacząć lunch na następnym przystanku.

Ścieżka tego trzeciego dnia była spektakularna, prowadziła w górę stromych klifów porośniętych orchideami i dyndającymi lianami. Kolibry ćwierkały obok naszych uszu, kraby lądowe błyszczały z basenów, a czapla tygrysia stała spokojnie nad basenem w rzece. Sierra Nevada jest oszałamiająca. Nic dziwnego, że niedawno została uznana za najbardziej niezastąpione środowisko na świecie.

Do południa dotarliśmy do Paradise Camp, najbardziej zatłoczonego ze wszystkich obozów w parku, ale z kilkoma wspaniałymi otworami do pływania w pobliżu. O świcie znów byliśmy na nogach, pluskając się w rzece i zaczynając wspinaczkę po 1200 kamiennych schodach, które prowadzą do Teyuny.

To była długa, ciężka wspinaczka przez chmury, ale kiedy w końcu wyłoniliśmy się na kamiennym tarasie w dolnej części miasta, poczuliśmy się, jakbyśmy dotarli na szczyt nieba (patrz okładka).

Zbudowane około 800 roku n.e. miasto zajmuje ogromny obszar, którego tylko część została odkryta. Z Zalemaku wyjaśniającym, jak osada pasowała do sposobu życia rdzennych mieszkańców, wędrowaliśmy w górę po ogromnych stopniach, w końcu docierając do posterunku armii kolumbijskiej na szczycie. Stamtąd mieliśmy mglisty widok na kręte tarasy rozprzestrzeniające się w dół góry i w chmury poniżej. Inna grupa spacerowa właśnie wychodziła i wkrótce mieliśmy to miejsce dla siebie: majestatyczne i tajemnicze miejsce, trzy dni drogi od jakiegokolwiek samochodu, telefonu komórkowego czy komputera, miejsce, gdzie jedynym dźwiękiem było skrzeczenie papug (papużki Santa Marta, kolejny unikalny gatunek). Niewiele jest tablic informacyjnych i bardzo mało wiadomo o tym miejscu: pozostaje ono enigmatyczne i niepoznawalne, podobnie jak potomkowie jego pierwotnych mieszkańców.

Po kilku godzinach chmury zebrały się nad miejscem i zaczęły słać uporczywy deszcz, więc zaczęliśmy wracać w dół.

Plaża Palomino. Fot: Colombia Fácil

Trzy dni później przebywałam, jak wielu przyjezdnych, w kurorcie plażowym o nazwie Palomino. Żałowałem, że nie byłem bardziej ostrożny w kwestii owadów: moje wypady poza szlak w dżunglę kosztowały mnie drogo w postaci kleszczy i muszek piaskowych. O świcie stanęłam w falach, mając nadzieję, że słona woda jakoś złagodzi swędzenie. Spoglądając w głąb lądu mogłem zobaczyć wielkie białe szczyty gór błyszczące daleko powyżej, zdumiewający widok pośród palm kokosowych.

Tego wieczoru usiadłem w barze na plaży i zjadłem patacón pisa’o, smażone plantany z lokalnym miękkim serem. Właśnie skończyłem, kiedy zauważyłem małą grupę ludzi z długimi błyszczącymi czarnymi włosami stojących wśród stolików. Mieli na sobie proste, białe skarpetki i każdy z nich niósł kilka toreb na ramię utkanych z naturalnych włókien. Wyglądali na nieco zdezorientowanych, jakby próbowali zrozumieć, co widzą. Zastanawiałam się, czy przyszli tu zbierać muszle. Eduardo powiedział mi, że plaża Palomino, teraz szybko zamieniająca się w turystyczny hotspot, była tradycyjnym miejscem dla Wiwa i Kogi do zbierania szczególnej muszli używanej do robienia pasty wapiennej, niezbędnej części ich rytuału kokainowego.

Ci ludzie nie gapili się, ale ich beznamiętne, ponure twarze przyciągały uwagę. Kilka osób odwróciło się i uśmiechnęło, najwyraźniej niepewnych, co z tym zrobić, ale ponieważ grupa nic nie robiła, nie rozmawiała ze sobą, ani nawet nie wykazywała żadnych oznak ciekawości, ludzie szybko stracili zainteresowanie i wrócili do swoich posiłków.

Wyciągnąłem mój notatnik i przejrzałem go. Jak brzmiało to słowo na przywitanie w języku Kogi? Nie mogłem uwierzyć, że jedyne słowo, które poznałem w języku ludzi, po których ziemi podróżowałem, już mi umknęło. Anchiga! To było to. Spojrzałam w górę, gotowa wypróbować je po raz ostatni, ale mała grupa milczących ludzi już rozpłynęła się w nocy.

Jak to zrobić

Wycieczka została zapewniona przez Sumak Travel (020-36424246, sumak-travel.org), która promuje wycieczki i inicjatywy lokalnych społeczności. Prywatna 15-dniowa wycieczka do Bogoty, Cartageny, puszczy amazońskiej i parku narodowego Tayrona (na wędrówkę do Zaginionego Miasta, z przewodnikami Wiwa i Kogi), obejmująca zakwaterowanie, przeloty wewnętrzne i transfery, zajęcia z przewodnikiem i wycieczki oraz większość posiłków kosztuje od £1,685pp. Cena obejmująca bezpośrednie przeloty z Heathrow do Bogoty liniami Avianca wynosi £2,135pp. Biuro Wiwa Tours: Carrera 3, #18-49, Santa Marta; +57 320-510-9287; [email protected].

Dalsze informacje
Transfery lotniskowe z Wielkiej Brytanii i bilety kolejowe zostały zapewnione przez Holiday Extras (0800 977 5171, holidayextras.co.uk)

– Ten artykuł został zmieniony 28 kwietnia 2014 r. w celu poprawienia pisowni patacón pisa’o i poporo.

{{#ticker}}

{{topLeft}}

{{bottomLeft}}

{{topRight}}

{{bottomRight}}

.

{{#goalExceededMarkerPercentage}}

{{/goalExceededMarkerPercentage}}

{{/ticker}}

{{heading}}

{{#paragraphs}}

{{.}}

{{/paragraphs}}{{highlightedText}}

{{#cta}}{{text}}{{/cta}}}
Przypomnij mi w maju

Będziemy w kontakcie, aby przypomnieć Ci o składce. Wypatruj wiadomości w swojej skrzynce odbiorczej w maju 2021 roku. Jeśli masz jakiekolwiek pytania dotyczące wkładu, skontaktuj się z nami.

  • Share on Facebook
  • Share on Twitter
  • Share via Email
  • Share on LinkedIn
  • Share on Pinterest
  • Share on WhatsApp
  • Share on Messenger

.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.