By Lucas Klein

Recently two of my Facebook friends posted links to reviews of their work that neither named nor noticed them. Byłoby to nie do pomyślenia, gdyby moi przyjaciele byli autorami, aktorami filmowymi lub scenicznymi, lub artystami, ale moi przyjaciele są tłumaczami, więc nie bycie wspomnianym jest przysłowiowe na porządku dziennym. Dodajmy to ostatnie przewinienie do artykułu w Los Angeles Review of Books o przekładzie Howarda Goldblatta Śmierci drzewa sandałowego autorstwa laureata Nagrody Nobla z 2012 roku Mo Yana (University of Oklahoma Press), który wywołał dyskusję na stronie Modern Chinese Literature & Culture listserv, która doprowadziła do mojego wpisu na blogu Paper Republic „Translation & Translation Studies as a Social Movement,” oraz do recenzji The New Yorker’s review of Anne Milano Appel’s translation of The Art of Joy, by Goliarda Sapienza (Farrar, Straus and Giroux), o której wspomniałam w moim Q & A with the journal Asymptote.

Nie jest tajemnicą, że przekłady na język angielski stanowią zatrważająco małą liczbę naszych publikacji – najlepsze statystyki podają, że jest to marne trzy procent. W „Viva Translation!” (w przekładzie Anne McLean z „¡Vivan las traducciones!”) Luis Magrinyà zastanawia się, czy dysproporcja między publikacją tłumaczeń w języku angielskim i w Hiszpanii, gdzie przekłady stanowią mniej więcej jedną czwartą nowych książek, może okazać się korzystna dla tłumacza, jeśli chodzi o recenzje. „W 'świecie’, w którym praktycznie nic nie jest tłumaczone,” mówi Magrinyà, „… nie jest niczym niezwykłym, że, jak poltergeist, powinno to być odbierane, bardziej niż z ciekawością, prawie ze sceptycyzmem, i powinno być poddane najbardziej rygorystycznej kontroli.” To dziwnie piękne pojęcie, ale jak zauważa Margaret Carson w swojej odpowiedzi, „stan recenzji tłumaczeń w USA (…) jest prawdopodobnie taki sam jak w Hiszpanii”. Pominięcie nazwisk moich przyjaciół w recenzjach ich pracy świadczy o tym podobieństwie.

Aby recenzje nie omówić lub nawet wspomnieć tłumacza jest tak standardowy, w rzeczywistości, że moi przyjaciele czuli się musieli wycofać swoje oburzenie. Don Mee Choi, tłumaczka książki Kim Hyesoon All the Garbage of the World, Unite! (Action Books), nie może wspomnieć o tym, jak została pominięta bez przeprosin: „Gardzę egocentryzmem, więc mam nadzieję, że nie jestem teraz w porządku…”. Podobnie Elizabeth Harris, tłumaczka This is the Garden Giulio Mozziego (Open Letter Books), pisze: „To takie dziwne uczucie: Przeczytałam już dwie recenzje, które w ogóle o mnie nie wspominają, a jednak cytują tę książkę. Bardzo, bardzo dziwne. Cieszę się jednak, że podoba im się to, co czytają. I can take some pleasure in that.”

This is not your average humblebrag. To jest typowe samouwielbienie tłumacza: po poświęceniu lat swojego życia na tłumaczenie, przepisywanie i publikowanie cudzych dzieł, kiedy jego wkład w ten wysiłek zostaje pominięty, nie potrafi się nawet odpowiednio oburzyć! Nie sądzę też, by przypadkiem było to, że tłumaczki te są kobietami (podobnie zresztą jak recenzentki); zarówno mężczyźni, jak i kobiety odgrywają rolę, którą społeczeństwo postrzega jako sfeminizowaną i dlatego łatwiej ją pomniejszać. (Recenzja Deborah Schwartz z All the Garbage ukazała się w Critical Flame, które zobowiązuje się do „poświęcenia jednego roku recenzji kobietom piszącym i pisarzom kolorowym”, jednak nie wspomina o kobiecie kolorowej, która przetłumaczyła ten zbiór.)

Ponieważ to nie moja praca została tu pominięta, i ponieważ nie byłam socjalizowana, by wierzyć, że powinnam się oburzać, gdy mój wkład pozostaje niezauważony, powiem to wprost: myślę, że ci recenzenci powinni się wstydzić, a oni i ich miejsca pracy powinni napisać do tłumaczy, o których mowa, na oficjalnym papierze firmowym, by zaoferować formalne przeprosiny i obiecać, że nigdy więcej nie pominą odpowiedniego omówienia pracy tłumacza.

W rozmowach i w druku, spotkałem się z obronami pomijania tłumacza w recenzjach. Krótki limit słów, obawa przed rozproszeniem uwagi czytelnika, niemożność „osądzenia” tłumaczenia przez recenzenta, ponieważ nie zna on języka oryginału… wszystko to rodzi własne pytania: Dlaczego, zwłaszcza w dobie internetu, recenzje książek zasługują na tak mało miejsca? Dlaczego mówienie o tłumaczeniu jest „rozpraszaniem uwagi”? Dlaczego tak mało ufamy tłumaczom, że ich praca zawsze musi być „oceniana”, jakby to był egzamin z języka obcego? Krótko mówiąc, żadnej z tych obron nie da się obronić. Nie ma żadnego usprawiedliwienia dla nieuwzględniania pracy tłumacza przy recenzowaniu dzieła literackiego w przekładzie. Żadnego.

Opublikowałem dziesiątki recenzji literatury w przekładzie. Często znam dany język źródłowy (współczesny i klasyczny chiński, trochę francuskiego), czasem nie. Uznałbym za niegodne niepodejmowanie dyskusji o przekładzie i specyficznym wykonaniu tłumacza. Czy można oceniać aktora, nawet jeśli nie czytało się scenariusza, z którego on gra? Czy można ocenić artystę, nie widząc modelu, który maluje, albo muzyka, nie czytając partytury? Czy możesz ocenić taniec, którego nie byłeś choreografem? Następnie możesz omówić tłumaczenie książki z gatunku literatury pięknej lub poezji pod kątem tego, jak przyczynia się ono do ogólnego efektu recenzowanego dzieła. (Lucina Schell dostarcza konkretnych wskazówek, jak recenzować tłumaczenie z języka, którego nie znasz.)

Anna Clark zwraca uwagę, że przytoczona powyżej liczba „trzech procent” tłumaczeń opublikowanych w języku angielskim ma obejmować wszystkie tłumaczenia, a nie tylko tłumaczenia literackie – co oznacza, że książki poetyckie i prozatorskie w tłumaczeniu stanowią jedynie ułamek tej liczby, a reszta przypada na książki kucharskie, przewodniki turystyczne, podręczniki, mangi i tak dalej. Literatura kobieca stanowi jeszcze mniejszą część. Pytanie jest więc proste: czy chcemy więcej i lepszych tłumaczeń, czy nie? Biorąc pod uwagę, że tak mało najlepszych światowych dzieł trafia do języka angielskiego, jest wiele miejsca na poprawę. A biorąc pod uwagę, że tłumaczenie literatury jest związane z postrzeganiem i przyjmowaniem przez naszą kulturę imigrantów i ludzi z innych części świata, a także dziedzictwa wykraczającego poza to, które po raz pierwszy zostało wyrażone w języku angielskim, stawka za zwiększeniem i poprawą tłumaczeń powinna być jasna.

Kiedy Magrinyà zwraca uwagę, że „w Hiszpanii tłumacze często narzekają, nie bez powodu, że ich praca nie jest wystarczająco doceniana” lub omawiana w recenzjach, wskazuje, że nie ma koniecznej korelacji między liczbą publikowanych tłumaczeń a publiczną świadomością, że tłumaczenie jest ważne dla życia kulturalnego. Podobną kwestię poruszyłem na łamach Paper Republic: „Chiny, na przykład, publikują o wiele, wiele więcej przetłumaczonego pisarstwa niż USA, bez żadnej znacząco bardziej inteligentnej dyskusji o tłumaczeniu definiującej recenzje lub rozmowy o międzynarodowych dziełach literackich tamże”. Niemniej jednak nie widzę, jak my w świecie anglojęzycznym możemy zwiększyć i poprawić tłumaczenia – zarówno pod względem popytu, jak i podaży – bez promowania silnej, szeroko zakrojonej rozmowy o tłumaczeniu i jego znaczeniu. Więcej tłumaczeń ukazuje się w języku hiszpańskim i chińskim, ponieważ te kultury nie mogą sobie pozwolić na krótkowzroczność wynikającą z globalnej dominacji (sądzę, że mają też inne krótkowzroczności, z którymi muszą sobie radzić). Spodziewam się, że hiszpański, chiński i inne języki potrzebują tych rozmów, by zwrócić uwagę na międzykulturową pracę, która już została wykonana. W języku angielskim potrzebujemy publicznej rozmowy, aby skorygować krótkowzroczność i zachęcić zarówno czytelników, jak i wydawców do większego zaangażowania w literaturę w tłumaczeniu.

Co więc robimy, aby zachęcić tłumaczy do tłumaczenia, a wydawców do publikowania tych przekładów? Eliot Weinberger mówi o tłumaczeniu: „Anonimowe zajęcie, a jednak ludzie za nie ginęli”. Nie wierzę, że potrzebujemy więcej męczenników, takich jak William Tyndale, skazany za herezję i stracony przez uduszenie i spalony na stosie w 1536 roku za przetłumaczenie Biblii na język angielski (wersja King James, wydana w ciągu stulecia od jego śmierci, splagiatowała jego tłumaczenie), czy Hitoshi Igarashi, zadźgany na śmierć w 1991 roku za japońskie tłumaczenie powieści Salmana Rushdiego Szatańskie wersety. Nie wierzę, że potrzebujemy anonimowości.

Więc jeśli jesteś pisarzem i znasz język inny niż współczesny angielski, tłumacz. Jeśli przeczytałeś książkę w tłumaczeniu i masz opinię na jej temat, niezależnie od tego, czy znasz język, w którym została napisana, napisz recenzję, w której wymienisz nazwisko tłumacza i omówisz tłumaczenie. Możemy wymagać więcej. Możemy żądać lepiej. Możemy zrobić więcej. Możemy zrobić coś lepszego.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.